mareks

Świat jest sceną, tylko sztuka jest źle obsadzona.

Oscar Wilde   

Twój koszyk jest pusty!

ŚLADAMI PRZEZNACZENIA


I Oskar "1"

"Bogatemu chleb pleśnieje, biednemu jest to oszczędzone" - powtarzał w myślach jak mantrę, sącząc kolejnego drinka. Usadowiony pod dającym miły cień parasolem, wtapiał się w relaksującą atmosferę dzisiejszego popołudnia. Początek australijskiego lata był świetną odmianą dla spragnionych słońca turystów z Europy, Kanady, U.S.A. i Japonii. Głównie oni zapełniali takie jak ten hotele pięciogwiazdkowe z kompleksem basenów, które teraz miał za plecami. Przed nim roztaczał się widok na szeroką piaszczystą plażę z urzekającą panoramą na zatokę oceanu i skaliste klify od zachodniej strony. Bliski krajobraz przyciągał także, zwłaszcza męską uwagę, dzięki kilku grupkom młodych, śmiałych pań zażywających promieni słonecznych w toplesie. Entuzjaści nagich piersi z udawaną przypadkowością taksowali damskie wdzięki, wyławiając najseksowniejsze okazy. Pewnie, gdyby to było możliwe, wyposażyliby wzrok w zmysł dotyku. Ale cóż, nie wszyscy wyglądali tu jak w amerykańskich filmach o zbliżonej tematyce, po obejrzeniu których nabiera się przekonania, że wstęp na plażę jest dozwolony tylko dla ludzi pięknych i młodych, do trzydziestego roku życia. Mimo wielu atrakcyjnych kobiet i mężczyzn, dodających panującej atmosferze klimatu erotycznego, trudno było nie widzieć innych osób, a szczególnie gangsterów kulinarnych z wieloletnim stażem. Przypominali wielkie ciężkie kloce, na które za każdym rogiem ulicy czają się Mac Donald, Pizza Hut i inne przybytki z szybkim żarciem. Oskar przerwał tę myśl dopijając drinka. Szum fal i delikatne podmuchy rześkiej bryzy przyjemnie odprężały. Stanowiły znakomity wstęp do romantycznych wieczorów oraz owocnych nocy. Wszystko układało się pomyślnie. Kobiet, przy których grzechem byłoby zasnąć, przybywało z każdym dniem. Sezon dopiero się rozpoczynał. Zdecydowana większość interesujących pań przyjeżdżała z obstawą. Towarzystwo mężów, narzeczonych, czy przyjaciół, nie uważał Oskar za szczególną przeszkodę w zdobyciu kobiety. Jego poglądy nie były pozbawione podstaw. Wielokrotnie miał okazję sprawdzać swoje atuty i umiejętności w różnych sytuacjach. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że przyciąga uwagę płci pięknej. Wysportowana, smukła sylwetka, interesująca twarz o regularnych rysach oraz to coś w spojrzeniu, gwarantowało mu udane pierwsze wrażenie. Po nim, w krótkim czasie przychodziło utrwalenie przekonania o posiadaniu klasy i stylu. W ciągu kilku ostatnich lat doszlifował umiejętności dozowania poczucia humoru, rzucania trafnych konkluzji oraz, co szczególnie istotne, nauczył się słuchania rozmówcy tak, że ten sam siebie zaczynał lepiej rozumieć. Wszystko to pozwalało mu zyskiwać sympatię i zaufanie. Jawił się jako osoba poukładana wewnętrznie, której można powierzyć niejedną tajemnicę rodzinną. Było w nim zdecydowanie, a zarazem pewien rodzaj delikatności, swoistego ciepła, bezpiecznej aury. Ludzie zdystansowani, ostrożni, ze skłonnością do nadmiernej krytyki mieli problem znalezienia w nim czegoś na nie. Nawet przewrażliwionych, zazdrosnych mężów, kochanków, potrafił sobie czymś zjednać w krótkim czasie. Z wyszukaną zręcznością usypiał męską czujność, jednocześnie umiejętnie, dyskretnie podsycając zainteresowanie kobiet. Sprawiał niezachwiane wrażenie osoby zasadniczej, prostolinijnej, wysoko ceniącej lojalność oraz zasady moralne. Roczne, gruntowne szkolenie z zakresu psychologii uwodzenia i dobrych manier, prowadzone przez najlepszych fachowców, przynosiło bardzo dobre rezultaty już od kilku lat. Kolejny egzamin czekał go właśnie tu, w tym niezwykle urokliwym zakątku Australii, w hotelu o jakże wdzięcznej nazwie "Niebieski Raj". Szef "firmy" podkreślał kilka razy przed wyjazdem i jeszcze wczoraj przez telefon, jak ważne jest dla niego to zadanie. Pozorne leniuchowanie i zabawa musiały być połączone z realizacją ustalonego planu. Z dwóch tygodni zostało Oskarowi jeszcze na to całe 10 dni. Pierwsze punkty planu zrealizował bez większych problemów, właściwie żadnych, pozostały jeszcze trzy - trzy najważniejsze. Przerwał rozważania jak rozgrywać to dalej. Spojrzał na zegarek i postanowił trochę popływać. Linią przypominającą slalom ruszył w stronę wody, omijając miejsca gęsto zajęte przez plażowiczów. Gorący piasek i żar lejący się z nieba przypominały z każdym krokiem bardziej o lecie, którego nigdy wcześniej nie doświadczał jednego roku dwukrotnie. Temperatura powietrza znacznie przekraczała 30 stopni, wody trochę mniej, co po zanurzeniu przynosiło miłe wrażenie chłodu. W porównaniu z wczorajszym dniem fale były zdecydowanie łagodniejsze. Miłośnicy windsurfingu, wyraźnie rozczarowani, wracali na brzeg. Oskar dłuższą chwilę wpatrywał się w płynące w oddali żaglówki. Przypominały mu marynistyczne prace malarskie Joanny. Mimo upływu lat nadal odczuwał silną więź emocjonalną, łączącą go z tą niezwykłą dziewczyną. Być może trochę idealizował Joannę, ale w żaden sposób nie pasowała do tych drapieżnych, pełnych pośpiechu czasów. Cenił ją za wrażliwość, optymizm, głowę pełną marzeń. Umiała w otaczającym świecie dostrzegać wiele piękna i dzielić się nim. Nosił w sobie jej niektóre słowa, myśli. Lubiła powtarzać, że "Wyobraźnia i marzenia są skrzydłami rzeczywistości." Podkreślała przy tym gestykulując: "Bez nich jesteśmy jak drzewa pozbawione liści." Na jego argumenty dotyczące realizmu życia, pewniejszego stąpania po ziemi, kiedyś odpowiedziała w sposób bardzo intrygujący: "To co stać się musi ma wiele metod, by znaleźć sposób na realizację". Jeszcze w Warszawie rozważał możliwość odszukania Joanny w Sydney. Wiele wskazywało na to , że nadal tam mieszka. Nie chciał zmarnować nadarzającej się, aż takiej okazji, bo 2500 km, to tylko kilka godzin lotu. Postanowił ją zobaczyć, choćby nawet przez parę minut. Nie miał pojęcia czy wyszła za mąż, wiedział tylko, że dostała propozycję pracy na jednej z wyższych uczelni. Na tej, na której studiowała. Od trzech lat nie mięli żadnego kontaktu, a wszystko przez jeden niefortunny telefon i później niespodziewane zmiany adresów. Refleksyjny nastrój przerwała Oskarowi kilkunastoosobowa grupa młodych Holendrów. Nachalnie rozwrzeszczani i zapatrzeni w siebie, zasługiwali co najmniej na naganę ustną. Coraz bardziej odstręczające, ostentacyjne ich wygłupy na brzegu i w wodzie skutecznie wokół wszystkich wypłoszyły. Oskar przepłynął spory odcinek zanim zwolnił i spojrzał w stronę lądu. Z tej perspektywy plaża i hotel otoczone pasem zieleni zyskiwały nowe walory. Podobno dzięki jednemu z bardziej znanych holenderskich reżyserów filmowych "Niebieskiemu Rajowi" przybyło wielu nowych sympatyków. Plenerowe ujęcia tutejszej okolicy i zdjęcia obiektu wewnątrz spodobały się amatorom dalekich wojaży turystycznych. Kilka znanych biur podróży zdecydowało się nawiązać stałą współpracę. Oskar wracając na swoje miejsce pod parasolem, kilka razy odwzajemniał przyjazne uśmiechy i spojrzenia młodych pań. Znaczna ich część brała tu udział w giełdzie próżności. Może nawet niekoniecznie po to, by się "sprzedać", lecz aby dokładnie ustalić obecny kurs. Część ślicznotek przypominała bestię w uśpieniu, niektóre stodołę z wrotami otwartymi na oścież, jeszcze inne głęboką rzekę w której łatwo utonąć, a już na pewno utopić pieniądze. Zachowywał jak zwykle pewną rezerwę do kobiet zbyt "dekoracyjnych". Takie przeważnie długo, zbyt długo, zostawały pod wrażeniem jakie robią na innych. To go irytowało i nużyło. Jako wielokrotny "deflorant" z dwudziestoletnim niemal stażem, miał prawo wyrobić sobie taki pogląd. Sięgnął po ręcznik i przetarł włosy, a następnie wygodnie ułożył się na leżaku. Po chwili przymknął powieki odczuwając ogarniającą senność. Rytm biologiczny w konfrontacji z różnicą czasową dawał coraz wyraźniej o sobie znać. Pulsujący szum fal, przeplatany dźwiękami dochodzących rozmów przypominał mu fragmentaryczne wspomnienia z wczesnego dzieciństwa. Jeden z takich filmów powracał przenosząc go w przeszłość, gdzie z głową wtuloną w ramiona matki zasypia nad brzegiem Bałtyku. Mieszkali wtedy w Świnoujściu, przy samej promenadzie. Każdego lata przyjeżdżało tu mnóstwo ludzi z wielu krajów, a wieczorami najbardziej gęstniał tłum spacerujący deptakiem wzdłuż brzegu morza. Egzotycznie brzmiąca melodyka przemieszanych ze sobą języków tworzyła niemal "światowy nastrój". Obrazy z przed ponad 30 lat, pielęgnowane w pamięci jak drogocenny klejnot, z każdą sekundą wtapiały się w niego coraz bardziej. Powracały szczegóły przybliżające dawną atmosferę i uczucia. Słyszał coraz wyraźniej swój piskliwy śmiech i dokładnie widział twarze rodziców po tym "chuligańskim" figlu, gdy ochlapał ich morską wodą przyniesioną w małym plastikowym wiaderku. Tuż obok stał wybudowany wspólnie z ojcem, okazały zamek z piasku, z czterema wieżami. Czuł wypełniającą go ze wszystkich stron miłość, radość i zaciekawienie wszystkim dookoła. Przypominał sobie ulubione zapachy i smaki owoców, lodów, oranżady, a także pierwszych łyków coca coli, po której aż przytykało gardło oraz kręciło w nosie.

- Hej, hej śpiochu ! Nie wybierasz się na kolację? - znajomy męski głos nagle wtargnął w idylliczną projekcję.
Oskar powoli uniósł ciężkie powieki, spoglądając bez słów na sąsiadów z samolotu romantycznie trzymających się za ręce. Za nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, zgrabna, średniego wzrostu brunetka dodała na usprawiedliwienie:
- A mówiłam mu, żeby cię nie budził.
- Aż tak groźnie teraz wyglądam? - zapytał przeciągając się.
- Wzrokiem, łyżki i widelce mógłbyś wyginać spokojnie - powiedział Robert stwierdzając po chwili. - Pewnie przerwałem ci w najważniejszym momencie? Przyznaj się Oskar.
- Nie bądź taki wścibski - upomniała męża.
- Miałem ciekawy sen, nawet bardzo - odezwał się w końcu Oskar wstając z leżaka. Robert przyjął te słowa z charakterystycznym dla siebie uśmiechem.
- Nieee, nie ! W każdym razie nie to, o czym teraz myślisz. Wspomnienie z wczesnego dzieciństwa - dodał usprawiedliwiająco.
- No dobrze, dobrze. Wiem, że przy Renacie nie mogę z ciebie wyciągać szczegółów - wydeklamował z teatralną manierą. - Mnie też zdarza się wracać do najlepszych lat godowych w snach. Tak, tak ! - potwierdził z rozbawieniem.
- Ty Robert niestety musisz wracać, ale dlaczego usiłujesz to wmówić innym - znowu na odsiecz Oskarowi wyszła Renata.
- Dzięki za wsparcie - uśmiechnął się do niej przyjaźnie, dodając: jesteś Renata de best. Nawet nie wiesz jak bardzo imponuje mi twoje poczucie sprawiedliwości.
- Słyszałeś ? - zwróciła się do męża. Udał, że nie wie o co chodzi, odwracając głowę w innym kierunku. - Ucz się jak należy doceniać i komplementować kobietę, zwłaszcza gdy jest twoją żoną, gdy się już ma na nią papiery.
- Eee, wtedy już się nie chce - powiedział Robert przygaszonym głosem. - To co mężczyzna chce, ma na wyciągnięcie ręki.
- Och ty cymbale - oburzyła się Renata. - Margaret Tacher kiedyś powiedziała:
"Niedoświadczony mężczyzna żeni się z kobietą, którą kocha, a doświadczony kocha kobietę, z którą się ożenił."
- Tak, ale to wyjątkowa kobieta. Nawet będąc premierem Wielkiej Brytanii wcześnie rano wstawała, żeby przygotować mężowi śniadanie i kanapki do pracy.

Szli wolnym krokiem w milczeniu, mijając turkusowe baseny połączone łukowatymi mostkami. Nagle kilka zgrabnych długonogich dziewcząt przeszło tuż przed nimi, przecinając im drogę. Robert przerwał ciszę , wyraźnie ożywiając się:
- Ojojoj! Mężczyźni nie mają co tu liczyć na "letki", spokojny wypoczynek, zwłaszcza ci opuszczeni i samotni. Gdzie by człowiek oczu nie odwrócił jest notorycznie atakowany. Powiem więcej, zaszczuwany golizną. Nie masz Oskar poczucia osaczenia?
- Święte słowa ! - indagowany chętnie przytaknął. - Po takich dawkach optycznych wrażeń najlepsze wychowanie, ćwiczone do upadłego maniery, bledną.
- Kruszeją jak marcowy lód. Powiem więcej … .
- Nie musisz ! - zdecydowanym tonem wtrąciła Renata. - Gadasz Robert jak najęty. Przez te kilka dni stałeś się nachalnie monotematyczny, niczym prelegent z geesu.
Oskar postanowił rozładować lekko napinającą się atmosferę zmianą tematu.
- Nie wiem jak wy, ale ja mam wciąż problemy z czasowym dostrojeniem się. Chodzę jakiś taki tąpnięty, przymulony.
- Robert też. Prawda kochanie? - chętnie podjęła nowy kierunek rozmowy Renata, czule poklepując męża po ramieniu.
Emanowała łagodnością i już nie było w niej śladu po krótkiej, ale zauważalnej irytacji. Po chwili powiedziała:
- Notorycznie budzi się po nocach, a w ciągu dnia ucina sobie drzemki.
- Perwersją byłoby nie budzić się w nocy przy takiej kobiecie jak ty. Dobrze o tym wiesz moja słodka boróweczko - stwierdził z satysfakcją, rzucając jej spojrzenie macho, to znów porozumiewawczo i szelmowsko uśmiechając się do Oskara.
Nic nie odpowiedziała, tylko z wdziękiem zatrzepotała rzęsami. Mimo czterdziestu czterech lat wciąż wyglądała świeżo i prawie dziewczęco.
- Ty to umiesz po kociemu mrużyć oczy. Wiesz dobrze jak mnie bierze taka gra - zaskoczył ją tym nowym "kocim" tekstem i czuła, że mówi szczerze. Postanowiła jednak wrócić do zdania, w którym przemycił swoją pożądliwość.
- Tyle razy cię prosiłam, żebyś skończył z przechwałkami. Nie wygłaszaj słów, na które cię nie stać. Byłabym naprawdę szalenie zadowolona, gdybyś był bardziej odpowiedzialny za te wszystkie opowieści erotyczne, którymi nas tu raczysz. Stroisz się w piórka bałamuta, testosteronu na dwóch nogach, a ja mam ciągły problem z odebraniem chociaż raz w tygodniu zaległej raty małżeńskiej.
To było ponad siły Oskara. Wybuchł głośnym śmiechem nie mogąc opanować rozbawienia, a po chwili przyłączyła się Renata. Na przemian zarażali się niepohamowaną wesołością, co wyraźnie nie przypadło do gustu Robertowi. Wykrzywiając twarz wyrażał zniesmaczenie i usiłował ich uspokoić:
- Bardzo śmieszne! Jak cholera! Zachowujcie się tak dalej, to będę was w cyrku pokazywał. Gamonie jedne - rzucił z rezygnacją i przyśpieszył wyprzedzając ich o kilkanaście metrów.
Renata krzyknęła za nim:
- Nie udawaj, nie udawaj, wiem, że ci głupio!
Robert przystanął czekając na nich, a gdy się zrównali, odwrócił głowę w ich stronę mówiąc do żony:
- Sama tego chciałaś! Nie ma litości! Skonfrontujemy wiarygodność naszych wypowiedzi w pokoju. Tym razem nie wykręcisz się migreną.
- Naprawdę? - Renata zagrała uwodzicielsko-nieśmiałą, przykładając palec wskazujący do ust jak mała dziewczynka i opuszczając wzrok na ziemię.
- Szykuj się szykuj! Nie minie cię rwanie pościeli.

Od pierwszych rozmów w samolocie do dzisiaj, trochę ich Oskar poznał i szczerze polubił z wzajemnością. Stanowili dobrze dobraną parę. Świetnie się uzupełniali. Renata niemal w stu procentach panowała nad emocjami, w przeciwieństwie do ekstrawertycznego i trochę szalonego Roberta. Mocną stroną ich małżeństwa były wspólne zainteresowania. Chętnie dzielili się wrażeniami, opowiadając różne ciekawostki z górskich wędrówek, jazdy na nartach, czy z rejsów jachtem po mazurskich jeziorach. Potrafili przykuwać uwagę słuchacza żarliwym tonem, pełnym fascynacji. Dużą ich siłą była zbliżona wrażliwość na sztukę, zwłaszcza muzykę, literaturę i film. Renata, Robert wspólnie z Oskarem, stanowili atrakcyjne towarzystwo dla innych. Przyjazna wesołość tercetu w połączeniu z ich otwartością na ludzi, nowe znajomości, działało na innych Polaków przebywających tutaj zachęcająco. Zwłaszcza Robert zyskał sobie miano pierwszego kawalarza. Miał w swoim repertuarze niezliczoną ilość dowcipów, różnych powiedzonek. Potrafił od wysokiej poezji, poprzez lekkie wyszukane teksty, przechodzić nagle na grunt obsceniczny, osadzony w tematyce lędźwiowej. Renata czasem dyskretnie tonowała jego oratorski zapał, zwłaszcza gdy zbliżała się pora na "cięższy kaliber“.
Oskar odświeżony, ubrany bardziej uroczyście niż zwykle, podniósł słuchawkę telefonu i wybrał numer do pokoju Roberta i Renaty.
- Jesteście gotowi?
- Ja tak, ale piękna jeszcze szykuje się w łazience. Mówi, żeby dać jej jeszcze pięć minut. Jak znam życie, piętnaście będzie mało.
- Poczekam na was na dole - odpowiedział przyjaźnie uśmiechając się sam do siebie.


Dzisiejszy wieczór, jedyny i wyjątkowy w roku, tu w hotelowej restauracji niestety nie wyróżniał się niczym szczególnym. Brakowało mu odświętnej atmosfery. W żaden sposób nie dawał się porównać do tego w kraju, przeżywanego pięknie i refleksyjnie. Tutaj na szwedzkim stole Oskar usiłował odnaleźć potrawy, które choć trochę nawiązywałyby do polskiej, pięknej tradycji. Po rozczarowujących poszukiwaniach, w końcu nałożył na talerz dwa kawałki smażonej ryby, o obco i dziwacznie brzmiącej nazwie oraz kilka sałatek owocowo-warzywnych.
Ta mało wigilijna kolacja była kolejnym przykładem, jak kiepsko są zorganizowani tutaj Polacy. Właściwie siedzieli porozrzucani po całej sali restauracyjnej, przypominającej wielkością boisko piłkarskie. Wcześniejsze rozmowy na temat wspólnego, dużego stołu na dzisiejszy wyjątkowy wieczór, okazały się niewypałem. Ponad czterdziestoosobowa grupa rodaków była mocno podzielona odnośnie tej kwestii. Wielu z nich nie widziało takiej potrzeby. Blisko połowę stanowili Polacy mieszkający na stałe w Niemczech i załatwiający wyjazd przez berlińskie biuro podróży. Dziesięć osób było uczestnikami tzw. "szkolenia", organizowanego przez firmę farmaceutyczną z Poznania, a pozostali to goście indywidualni. Oskar, Renata, Robert, dwie siostry z Łodzi oraz młode małżeństwo spod Krakowa, usiedli razem. Pomimo rozmów nawiązujących do Wigilii, ciekawych wspomnień, próby stworzenia choć trochę rodzinnego nastroju niweczyli ostentacyjnie głośni, przesadnie wyluzowani młodzi Holendrzy i Duńczycy. Renata rzuciła w końcu propozycję wspólnego spaceru nad zatoką. Gdy przechodzili hotelowym holem, z sali kominkowej dochodził miły dla uszu śpiew na głosy kolędy "Cicha noc". To grupa emerytowanych Bawarczyków pięknie cieszyła się, wspólnie świętując. Nieco bliżej recepcji, dużą salę konferencyjną zajmowali Amerykanie, dla których stosowny na dzisiejszy wieczór repertuar grał kwartet smyczkowy.

Szli piaszczystą plażą wzdłuż brzegu, dziewczyny kilkanaście metrów z przodu. Kamil zwrócił się do Roberta i Oskara:
- Kolejny raz widzę, jak za granicą nie umiemy się dogadać. Niestety to prawda, że jesteśmy kiepsko zorganizowani. Bardziej sobie przeszkadzamy niż pomagamy. Trudno oczekiwać poważnego traktowania ze strony innych.
- W kraju też nie wygląda to za dobrze - rzekł Robert. - Szczerze mówiąc w dużym stopniu sami zapracowaliśmy na taką opinię.
- Mimo wszystko myślę, że przez ostatnie lata zaczął się trochę poprawiać nasz wizerunek. Co prawda, do ideału jeszcze daleko. Według mnie, jesteśmy lepsi niż opinia o nas - stwierdził Oskar.
- Też tak uważam - przyznał Kamil. - Ale nie specjalnie jesteśmy lubiani. Doświadczyłem tego niestety parę razy.
- A kto lubi biednych? - zapytał Robert. - Znacie takich, co chcą się przyjaźnić z biednymi? Kocha się bogatych! Dużo jeździłem i sporo widziałem naszych w różnych sytuacjach. Jest takie powiedzenie: "Jeśli za granicą Polak Polakowi nie zaszkodzi, to już mu pomógł".
- Mocny tekst. Tego jeszcze nie słyszałem - powiedział Oskar trochę rozbawiony, po czym z powagą dodał:
- Smutne, ale prawdziwe. Bywało, że w różnych miejscach Europy brano mnie za Hiszpana, Włocha albo Francuza. Kiedy mówiłem skąd pochodzę, często pojawiał się dziwny uśmiech, jakby lekkiego zaskoczenia i rozczarowania. Szybko i bardzo wyraźnie słabło zainteresowanie moją osobą.
- Rzeczywiście urodę masz południowca - stwierdził Robert. - Śniada cera, do tego buźka jak u modela. Na taki widok pewnie laski aż mrowi w podbrzuszu. Widzę to, widzę, jak nie możesz się opędzić od powłóczystych spojrzeń i zachęcających uśmiechów.
- Mocno przereklamowałeś mnie Robert. Uroda jest jakimś rodzajem rekomendacji, ale żadnym gwarantem. Zwłaszcza teraz liczy się kasiora, prestiż.
- Oskar ma rację - zauważył Kamil. - Wiecie co? Wkurza mnie, jak skaczą nad Amerykanami, Niemcami, Japończykami. Wdzięczą się do bólu. Te sztuczne, wyuczone uśmiechy.
- W wielu przypadkach sympatię trzeba sobie kupować. Są tipy, jest dodatkowe staranie się o gości - wyciągając znacząco rękę powiedział Robert. - Szukamy dowodów sympatii u innych, a sami robimy sobie pod górkę. Kilka lat temu we Włoszech ukradli mi paszport i zostałem tak z buta potraktowany przez pracownika polskiego konsulatu, że ho, ho!
- Znam ten ból - skomentował Kamil. - Też korzystałem z podobnej pomocy w nieco innej sprawie. Zostałem potraktowany z wyniosłą niechęcią, jak natręt.
- Do póki nie będzie wysokich kryteriów w doborze ludzi na wysokie stanowiska, trzeba się liczyć z takimi przypadkami prowizorki i dziadostwa - powiedział Robert. - Brak odpowiednich standardów utrzymuje chorą sytuację, że u nas daje się ludzi z kapelusza, a później odrywa od lukratywnych stanowisk jak kleszcze z ciała. W razie różnych wpadek, kompromitujących zdarzeń, nie ma zwyczaju, takiego standardu, by podawać się do dymisji z własnej inicjatywy. Bez zewnętrznych nacisków, rzadkie przypadki. No, bo nie ma u nas, w należytym stopniu, czegoś takiego jak poczucie złej pracy, nie wywiązywanie się z powierzonych zadań. Za to panuje głębokie przekonanie nieomylności, dużego poparcia u podwładnych. Dzięki dupolizom i klakierom "ważniacy" żyją w kokonie szczęśliwości. Nabierają iluzorycznego przeświadczenia o swojej niezwykłości.
- Wczoraj - zaczął swoją kwestię Oskar - rozmawiałem z pewnym małżeństwem koło pięćdziesiątki, mieszkającym od dwudziestu lat w Hamburgu. Zapytałem, odnośnie narodowości, kim bardziej się czują. Kobieta po długim namyśle stwierdziła, że trudno jej na to odpowiedzieć, bo w Polsce uważani są za Niemców, a w Niemczech traktuje się ich jak Polaków.
- Zgadza się - przyznał Robert. - Do kraju tęsknią, ale na stałe nie wracają. Z dobrze płatną pracą u nas raczej krucho poza tym, nikt na nich specjalnie tu nie czeka. Pomiędzy partiami, które walczą o władzę jest ciągła szarpanina, wieczne spory i oskarżenia. Oglądając te cyrki w telewizji, mam odruch wymiotny. U nas wiele się robi, by niszczyć poczucie wspólnoty i wzajemne zaufanie.
- Łatwiej się źle rządzi skłóconymi ludźmi - rzucił Oskar. - Dlatego napuszcza się jednych na drugich, wymyśla tematy zastępcze.
- No właśnie! - To by było zbyt piękne, żebyśmy chcieli i nauczyli się wzajemnie wspierać - przyłączył się do rozmowy Kamil. - Jesteśmy specjalistami od plucia pod wiatr.
- Co wy tak poważnie i zawzięcie dyskutujecie? - odwracając się i na moment przystając zapytała Renata. - Lepiej coś zaśpiewajmy.
- No właśnie - przyznały pozostałe dziewczyny.
Renata zaintonowała i po chwili już razem zaczęli śpiewać kolędę "Przybieżeli do Betlejem pasterze". Oskarowi przemknęła na moment myśl, że dosyć egzotycznie brzmi ta pieśń w otoczeniu australijskiego lata i przyrody. Szli opustoszałą plażą i coraz pewniej, radośniej śpiewając. Jakaś para wtulona w siebie, idąca z przeciwka, popatrzyła na nich z życzliwym zaciekawieniem.

































II Alicja "1"

"Człowiek jest sumą ludzi jakich w życiu spotkał" - powiedziała akcentując każde słowo.
Wzięła głębszy oddech, robiąc kilkusekundową przerwę. Nikt jej nie przerywał oczekując na dalszą część wypowiedzi. Temat dzisiejszej audycji radiowej "Czy mamy deficyt miłości i szczerej uwagi?" zdawał się być rozstrzygnięty. Osoby zaproszone do studia jednomyślnie podkreślały narastający problem, przytaczając na potwierdzenie różne przykłady. Alicja wymieniła krótkie spojrzenie z gospodarzem programu, kontynuując myśl:
- Świat bez szlachetnych wartości i bez dążenia ku ideałom, choćby dalekim, odbiera człowiekowi autentyczną radość wzrastania. Pozbawia go możliwości bycia lepszym. Jednak znaczna część osób nie widzi takiej potrzeby. Później mylą uczucia i nazywają miłością, przyjaźnią, coś co nawet nie zaczęło nią być. Zbyt wiele jest wysyłanych fałszywych sygnałów. Nadający sygnały prowadzi określoną grę, a odbiorca jeśli pozwala się zmanipulować, zostaje ofiarą. W relacjach damsko-męskich korzystanie ze skrótów, co należy podkreślić, nie przynosi z reguły dobrych skutków. Osoby delikatne, wrażliwe, wychodzą z takich doświadczeń poranione. To powoduje, że oskorupiają się, by w przyszłości nie dopuszczać do głębokich rozczarowań i zawodów miłosnych.
- W życiu tak już jest, że od jednych uczymy się, a od innych dostajemy nauczkę - powiedział z przekorą mężczyzna w okularach, przeczesując palcami siwiejącą brodę. - Proszę państwa, w wielu przypadkach pójście okrężną drogą ma swoje zalety. Daje inną perspektywę odczuwania i rozumienia. Ucieczka w stan emocjonalnej hibernacji nie jest dobrym rozwiązaniem. Tłumiąc ból ograniczamy doznawanie przyjemności. To są zależności ściśle ze sobą związane. Proszę państwa, człowiek, który nie myśli o miłości, nie umie jej przyjąć ani okazać, staje się nikim i niczym. Elektroniczna cywilizacja, w jakiej przyszło nam żyć, coraz bardziej jest zdyszana pośpiechem obłąkanych celów, wymyślonych, fałszywych wartości. To wszystko wykrzywia właściwy obraz, często gubi proporcje spraw emocjonalnych. Prowadzi do duchowej kastracji. Mamy coraz lepsze połączenia telefoniczne, szybsze samochody, więcej samolotów, a ludziom do ludzi jakby dalej.
Alicja uważnie przysłuchiwała się słowom profesora, jednocześnie wpatrując się w kolorowy stroik z bombkami. Nadchodzące święta Bożego Narodzenia nastrajały ją refleksyjnie. Jednocześnie cieszyła się na myśl, że już za kilka godzin usiądzie z bliskimi sobie ludźmi przy wigilijnym stole. Część z nich nie widziała już od długiego czasu. Gospodarz programu wykorzystując chwilę ciszy zapytał osoby w studio:
- Jak pomóc ludziom, zwłaszcza młodym? Jak nauczyć ich kwitnąć, by później mogli owocować?
- Ładnie pan to ujął redaktorze - powiedział ksiądz reprezentujący "Caritas". Zawsze podkreślam, przy dyskusjach o tej tematyce, że w życiu powinniśmy nie tylko chronić miłość, ale przede wszystkim ją tworzyć. Myślę tu o kochaniu z wewnętrznej potrzeby, bezinteresownie. Co innego uczucie podyktowane lękiem czy wygodą, ale o tym nie będziemy rozmawiać. Wracając do meritum dzisiejszej dyskusji… W zachodnim świecie z upodobaniem rozpowszechniana jest teza, że w życiu wszystko powinno być zabawą. Mając takie poczucie wartości, takie kryteria oceny, stajemy się egoistami. To rodzaj pułapki, gdyż koncentracja na sobie w dłuższej perspektywie staje się ślepą uliczką wiodąca do nikąd. A właściwie do mrocznej, ciemnej strony ludzkiej natury. Zbyt mało mówi się , że w ludziach jest zagubienie, tak dużo lęku, pustki podszytej udawanym zadowoleniem. Ludzie uciekają od rozmów z Bogiem.
Po tych słowach twarz księdza stężała, wydawał się być myślami gdzieś daleko. Wszyscy w studio mieli przeczucie, że jeszcze coś ważnego powie. Po chwili zaczął mówić dalej:
- Nie zapominajmy o ludziach, którzy nie wiedzą co to jest miłość, nawet się nie domyślają. Znają tylko smak wojny, smutek umierania z głodu albo z epidemii. Żyją w poniżeniu, w ciągłej niepewności, w nieustannym strachu. Nikt o nich nie pamięta, a jeśli już, to wysyłana żywność, lekarstwa, ubrania trafiają w inne ręce. Świat Zachodu, tak naprawdę zajęty jest dogadzaniem sobie. Niewiele uwagi poświęca się biednym regionom. Dostatek materialny stwarza możliwości wygodnego życia, stabilizacji wewnętrznej, ale nie jest gwarantem życia lepszego, pełniejszego duchowo. W krajach bogatych coraz więcej młodych osób ma poczucie alienacji, emocjonalnego zawieszenia między beznadziejnością, a koszmarem. Nie chcą brać udziału w tym, jakże często chorym wyścigu po karierę i pieniądze. Statystyki są alarmujące. Nie dajmy się uwieść samemu postępowi naukowemu i technicznemu. To nie jest sposób na zaspokojenie głęboko skrywanych pragnień człowieka. Prawdziwe są zbyt złożone, zbyt wzniosłe i wysublimowane.
- Pięknie to ksiądz ujął - podchwyciła Alicja. - Przyszło nam teraz zbierać plony zimnego, również tzw. bezstresowego wychowania, a zwłaszcza braku czasu na okazywanie sobie sympatii i zainteresowania. Ludzie wchodzący w dorosłość w takiej atmosferze, świadomie bojkotują miłość na rzecz wygodnego życia bez zobowiązań. Nie wiedzą, nie mają pojęcia ile tracą.
- Właśnie, pani doktor! - przyznał ksiądz, mówiąc dalej. - Wszystkie starania pozytywne przynoszą zysk, tyle że znaczna część w sposób nie zauważalny. Człowiek nie wie do końca kim jest. Wiele osób w ogóle się nad tym nie zastanawia. Na szczęście gesty wynikające z głębszej potrzeby serca nie poddają się łatwo zniechęceniu, choćby napotkały niejedną przeszkodę. Z drugiej strony pamiętać należy, że nic, co ważne nie przychodzi na dłużej bez starań i rzetelnej pracy. Cóż … - powiedział ksiądz z błyskiem w oku, uśmiechając się. - Nikt nie obiecywał, że będzie lekko. Po srogiej zimie bardziej cieszymy się z ciepłej wiosny. Właśnie na tej zasadzie trudności są wplecione w ludzkie losy. Uczą łagodności, dobra, troskliwej uwagi dla innych. Są ważną próbą człowieczeństwa. Mało wytrwałych, zatrutych zwątpieniem, mogą złamać, zniechęcić do świata, do ludzi i zalać ich serca goryczą. Wiele zależy od siły woli. Dzielenie życia z innymi, którzy są nam bliscy sprawia, że trudności stają się mniejsze, a radość zdecydowanie większa.
- Proszę państwa, mam pytanie od naszego słuchacza - powiedział dziennikarz kontynuując: - "Jak odróżnić pożądanie od miłości?". Pan profesor chciałby odpowiedzieć? Bardzo proszę.
Mężczyzna około pięćdziesięciu pięciu lat poprawił okulary, po czym rzekł:
- Pożądać można wiele osób, ale gdy chodzi o prawdziwą i głęboką miłość, to nie ma miejsca w sercu dla dwóch kobiet, czy mężczyzn jednocześnie.
- To może jeszcze jedno pytanie - ponownie włączył się gospodarz audycji. - "Czy warto poświęcić życie dla zdobycia ludzkiej uwagi i sławy?".
Tym razem głos zabrała Alicja.
- Myślę, że nie ma jednej odpowiedzi. Dużo zależy także od wartości przekazu, co chcemy zaoferować innym. Jakie to może przynieść pozytywne skutki. Niestety w większości przypadków uczynienie ze sławy głównego celu życia jest głupotą. Dla wielu ludzi jest źle ukierunkowanym trudem, skazanym na niepowodzenie i ogromne rozczarowania. Jednak w dzisiejszych czasach obserwujemy narastającą obsesję sławy. Pewnie niektórzy byliby gotowi popełnić samobójstwo, gdyby tylko wystarczająco obszernie potraktowano ten fakt w mediach. To smutne co powiem, dla wrażliwych i uważnych pewnie mało odkrywcze, te czasy bardziej sprzyjają kochać pieniądze niż ludzi.
Pod koniec audycji profesor dla przeciwwagi wprowadził bardziej wesołą atmosferę, opowiadając kilka zabawnych historyjek, w tym o Jeremiaszu z książki Anthonego de Mello.
- "Jak grom z jasnego nieba spadła na niego miłość do koleżanki z pracy - mówił z teatralną intonacją, rozbudzając zaciekawienie słuchaczy. - Co wieczór odprowadzał ją po pracy do domu i marzył o pocałunku. Jednak był zbyt nieśmiały by o to poprosić. Pewnego razu zebrał się w końcu na odwagę i zapytał: Czy mogę cię pocałować? - uśmiechnęła się zalotnie, zgadzając się. Jednak Jeremiasz był wyjątkowo niski, a dziewczyna wysoka. Zaczęli rozglądać się za czymś, co wyrównałoby ich różnice wzrostu. W opuszczonej w pobliżu kuźni znaleźli kowadło, które akurat dodawało Jeremiaszowi tyle wzrostu, ile potrzebowali. Później, kiedy przeszli prawie kilometr Jeremiasz kolejny raz zapytał: Czy mógłbym cię jeszcze raz pocałować kochanie? Nie! - odpowiedziała stanowczo dziewczyna.
- Dostałeś już jednego całusa. Na dziś wieczór to wystarczy. - Jeremiasz rozczarowany i wyraźnie zaskoczony jej odpowiedzią, zawołał z wyrzutem: Dlaczego więc nie powstrzymałaś mnie przed zabraniem tego ciężkiego cholernego kowadła?! "
Proszę państwa, chociaż miłość ta prawdziwa niesie również jak całe życie różne ciężary, to jednak sprawia, że nie odczuwamy ich faktycznej wagi.

Przed kolejnym skrzyżowaniem Alicja dała głośniej radio. Właśnie Seweryn Krajewski z Czerwonym Gitarami zaczął śpiewać świąteczny utwór "Jest taki dzień". Lubiła jego liryczny głos i wiele piosenek znała na pamięć. Z dobrego nastroju nic nie było jej w stanie wybić, nawet zatłoczone w tych godzinach "Śródmieście", które wymuszało na kierowcach wręcz żółwie tempo jazdy. Wiele jej dobrych wspomnień wiązało się z tą dzielnicą Warszawy. Jedno jednak było zdecydowanie złe i czasem znienacka powracało, gdy przejeżdżała tą ulicą w pobliżu postoju taksówek. "Dokładnie w tym miejscu Daniel chciał popełnić samobójstwo" - dopadła ją myśl. Gdyby wówczas zginął, nie uwolniłaby się od poczucia winy do końca życia. To już 18 lat minęło, szybko policzyła, by po chwili uciec w teraźniejszość. Gdyby znała prawdę, rzeczywiste okoliczności wypadku do jakiego wówczas doszło, z pewnością postąpiłaby inaczej. Nieszczęsny październikowy, zimny wieczór, widziany oczami jej ówczesnego narzeczonego Daniela wyglądał następująco:
"Jechał w długim sznurze aut co chwilę przystając. Gęsty deszcz rozmazywał mrugające złowieszczo neony. Zwykle uprzyjemniał sobie jazdę muzyką rockową albo bluesem. Tym razem potrzebował ciszy, która choć trochę uspokoiłaby narastającą gonitwę postrzępionych obrazów, rozmów i odczuć. Przed kwadransem skończył naprawiać program komputerowy w jednym z renomowanych hoteli. Kiedy o szesnastej dzwoniła do niego Alicja, nie miał pojęcia o trudnościach jakie wystąpią. Na dzisiaj zaplanowali wspólną kolację w ulubionej restauracji, a później premierę w teatrze, z doborową obsadą. Gdy oddzwonił po niespełna godzinie, że jednak musi jeszcze zostać, bo to ważne, nie chciała słuchać wyjaśnień. Miał stuprocentową pewność, że podobnie jak w ubiegłym tygodniu będzie chciała odreagować na nim swoje złe humory. Kwaśna mina i skrupulatnie uzupełniana lista pretensji stawały się jej nową specjalnością, niczym świetnie rozpoznawalny znak firmowy. Z dużą wprawą umiała dopisywać ideologię do świństwa, zgrabnie tłumacząc swoje wybuchy złości. Ostatnio było jednak coraz gorzej i gorzej. Nawet drobne nieporozumienia szybko wyprowadzały ją z równowagi. Pod byle pretekstem powtarzała ulubiony refren o niepunktualności, o tym, że kiedyś wszystko było lepiej, że częściej przynosił kwiaty, okazywał czułość, bardziej angażował się w zajęcia domowe i w to co między nimi trwa od czterech lat. W takich chwilach zwykle w miarę spokojnie przełykał gorzką pigułkę krytyki, ulegając jej rozchwianym nastrojom. Wolał nie wdawać się w mało owocne dyskusje, stosując metodę na przeczekanie. W przeciwieństwie do niego, Alicja miała usposobienie ekstrawertyczne, o trudnym do okiełznania temperamencie. Z jednej strony impulsywna, niecierpliwa, z drugiej wrażliwa i opiekuńcza. Zwykle po kilkunastu minutach, najwyżej godzinie, rozrzedzona złość ustępowała miejsca wybaczeniu oraz potrzebie pojednania i czułości. Być może jej kobieca intuicja momentami zbliżała się do “tego", o czym chciał z nią porozmawiać od pewnego czasu. Póki co, nie znajdował właściwego momentu, ale czuł, że on nadchodzi. Może o wszystkim powie jej właśnie dzisiaj? Najzwyczajniej w świecie wyłoży karty na stół. Gdyby nie miała aż tylu zajęć, tak absorbującej pracy, pewnie nie oddaliliby się od siebie. Zwłaszcza ostatnie miesiące nie należały do łatwych. Alicja sprawiała wrażenie wyraźnie zagubionej, jakby miała zmącone serce i umysł. Nie odczytywała właściwie pewnych symptomów związanych z jego zachowaniem. Wcześniej charakteryzowała ją duża umiejętność prześwietlania ludzi i przewidywania różnych zdarzeń. Potrafiła po krótkiej rozmowie z kimś nowo poznanym trafnie ocenić nawet skrywane cechy i pewne predyspozycje. Daniel wrócił wspomnieniami do dnia, kiedy pierwszy raz zaprosił narzeczoną do domu matki i ojczyma. Znali się wówczas z Alicją na tyle dobrze iż uznał, że nadszedł właściwy moment by ją przedstawić. Podczas wizyty zakończonej wystawnym obiadem była całkowicie sobą, co przy silnej osobowości jego matki, nie należało do spraw łatwych. Z każdą minutą rosło w nim przekonanie, że Alicja świetnie zaprezentowała nie budzącą wątpliwości inteligencję, wiedzę, kulturę oraz poczucie humoru. Od kiedy ją znał, zawsze miała jasno wyznaczone cele i potrafiła je konsekwentnie realizować. Mimo różnych przeszkód systematycznie pięła się po szczeblach kariery dziennikarskiej, zdobywając w środowisku zawodowym opinię młodej, zdolnej, zadziornej. Gdy po wizycie wyjeżdżali z miasteczka, a jego rozpierała duma, że wszystko tak dobrze wypadło, nagle ona przerwała mu wesołe podśpiewywanie w samochodzie.
- Niepotrzebnie jesteś taki ścieszony. Chyba byliśmy na dwóch różnych obiadach kochanie. Raczej nie specjalnie przypadłam do gustu twojej mamie. Nie patrz tak na mnie, bo zaraz wjedziesz do rowu!
- Co ty opowiadasz?! Nie mogę tego słuchać. Przecież wszystko było super - powiedział wyraźnie zaskoczony.
- Daniel, wiem co mówię - starała się być miła. - Nie zaprzeczam, owszem była miła, ale … Wy faceci nie łapiecie pewnych niuansów - przez chwilę zamyśliła się, po czym obracając wszystko w żart dodała: Trudno kochanie, najwyżej nie będziemy za sobą przepadać.

Kilka dni później nadarzyła się okazja, by osobiście zweryfikować przypuszczenia narzeczonej. Przejeżdżał akurat niedaleko od ich miejscowości i postanowił wstąpić. Gdy wysiadł z auta ojczym przed domem kończył strzyżenie trawnika, a matka zajęta była smażeniem kotletów w kuchni. W trakcie rozmowy przy stole, już po obiedzie, kiedy pił kawę, doceniła pewne walory Alicji, by niepostrzeżenie przejść do nurtujących ją obaw związanych z przebojowością narzeczonej.
- Daniel - powiedziała z pewnym niepokojem.- Ona ma wyraźne inklinacje, powiem więcej, wręcz zapędy do dominacji. Będziesz przy niej małpą na drucie! Nie rób takiej zdziwionej miny?! Jest niezwykle pewna siebie. Dobrze o tym wiesz.
Na te słowa z wyraźnym rozbawieniem zareagował małomówny zazwyczaj ojczym:
- Basia, ja ci powiem dlaczego masz takie nastawienie do Alicji.
Zdziwiona reakcją męża, próbując ukryć zaskoczenie, niemal natychmiast zadała zdecydowane pytanie:
- Nooo, niby dlaczego? Powiedz mi! Nie śmiej się bez przerwy, tylko mnie uświadom. Umieram z ciekawości!
- Bo jest taka sama jak ty! Też lubi rządzić!
Nie odpowiedziała nic, spoglądając złowieszczo na ojczyma. To był strzał w dziesiątkę. On dodał spokojnie:
- Tylko mi nie mów, to co zwykle w podobnych sytuacjach, że pieprznąłem jak dzik w sosnę.
Daniel analizował tamtą sytuację i na nowo przez chwilę rozbawił go tekst z dzikiem. Zatrzymał samochód na czerwonym świetle, wracając myślami do teraźniejszości. Wszystko w nim zdawało się być teraz przeraźliwie smutne, szare i cholernie poplątane. Czuł się jak koń węglarza z pełną furą w deszczu, pod wiatr. W taksówce stojącej przed nim jakaś para namiętnie całowała się. Zwrócił uwagę na długie jasne włosy dziewczyny. Zawsze miał lekkiego bzika na punkcie takich właśnie włosów. Według niego dodawały kobiecie zdecydowanie więcej wdzięku, tajemniczości, jak seksowna w dobrym guście bielizna.
Znalezienie wolnego miejsca parkingowego przed blokiem, to wkurzający stały punkt programu, pomyślał zniecierpliwiony. Drażniły go tego typu przypadłości miasta. Wielokrotnie proponował Alicji aby przenieśli się do spokojniejszej dzielnicy. Ale nie chciała o tym nawet słyszeć. Jej odpowiadał panujący tu rytm życia. Stąd, gdzie wynajmowali mieszkanie, faktycznie mięli blisko do ulubionych teatrów, kin, do modnych muzycznych klubów i restauracji. Gdy wysiadł z auta, deszcz nadal mocno padał tworząc duże kałuże. Schowany pod parasolem przebiegł ostatni odcinek dzielący go od bloku. Na klatce schodowej upewnił się czy ma klucze do mieszkania, sięgając dłonią do kieszeni płaszcza. Kolejne stopnie pokonywał wolnym krokiem, a niepokój narastał w nim coraz gwałtowniej. Rozważał różne scenariusze spotkania z Alicją. Nie, nie da się wmanewrować w żadne sprzeczki. Powie jej o wszystkim jeśli zacznie atak "wojskami pancernymi", gdy wytoczy najcięższe działa. Właśnie wtedy! To będzie dla niej prawdziwy kubeł zimnej wody. Kto jak kto, ale żeby akurat on mógł pierwszy z tym wyjść, nie przewidywała nawet w najczarniejszych scenariuszach. Pewnie nie przywita go jak zwykle w przedpokoju. Nadąsana zagra rolę śmiertelnie obrażonej, jej błękitne oczy, wyraz twarzy, staną się jednym wielkim oskarżeniem, gdy będzie chciał się wytłumaczyć. A może po kilku minutach ciszy przed burzą, jeszcze raz uderzy w jakiś słaby jego punkt. Kto wie, czy nie będzie chciała za wszelką cenę poniżyć, ośmieszyć albo wmówić kiepską przydatność w łóżku. W marcu po raz pierwszy podsunęła mu do rozważenia myśl o zakończeniu związku. W złości przemyciła aluzję, że nie pamięta kiedy miał współudział przy jej orgazmie. Cdn."

Alicja wchodząc po ciasto do kuchni spojrzała przez okno. Dzisiejszy, już późny wieczór sprawił, że ulica była niemalże pusta. Barwnie udekorowane wystawy sklepowe i nieopodal w parku mieniąca się kolorowymi światłami choinka, akcentowały szczególną atmosferę świąt. Niewielka warstwa białego puchu przykrywała miasto. Z pokoju gościnnego dochodził śpiew kolęd. Dawno już nie spotykali się w tak licznym gronie, pomyślała z rozrzewnieniem. W tym roku na wigilię i święta Bożego Narodzenia postanowiła zaprosić rodzinę do siebie. Kiedyś wszyscy bliscy gościli się w te piękne dni u wspaniałej, ukochanej cioci Leokadii i pełnego dobra, łagodności wujka Władka. Co roku już kilka dni wcześniej ciocia Leokadia brała się do wielkich przygotowań kulinarnych. Gotowała, smażyła, piekła, a wujek jej pomagał. Wspólnie tworzyli niezwykłą rodziną aurę. Pragnęło się przebywać w ich towarzystwie, w ich domu. Przy takich okazjach często powtarzała: "Są dwa szczęścia na świecie, małe gdy uszczęśliwiamy siebie i wielkie, kiedy dajemy szczęście innym“. Wspólnie z wujkiem Władkiem tworzyli niezwykły dom, do którego pragnęło się przychodzić ze względu na bezwarunkową miłość, szczerą troskę, uwagę, akceptację tak w życiu ważną dla każdego. Poprzez dawanie innym ogromnej ilości ciepła zaszczepiali w ludziach otwartość, serdeczność i rozbudzali w nich potrzebę odwzajemniania. Gdy Alicja wróciła do pokoju z talerzami pełnymi przepysznych ciast, mąż kuzynki Jacek powiedział do niej:
- Alicja, przy twoim kunszcie kulinarnym trudno zachować umiar w jedzeniu. Barszcz czerwony, kapusta z grzybami prawdziwe dzieła sztuki. Ocena poza skalą.
- To prawda! Same smakowitości. Rewelacyjna kuchnia - dołączali z komplementami wszyscy.
- Dziękuję wam kochani za tyle miłych słów - Alicja uśmiechnęła się do córki i męża, dodając. - Dużo pomogła mi Ola z Tadeuszem. Bez nich nie zdążyłabym tego przygotować.
- A kiedy będziemy oglądać packi? - trochę sepleniąc zapytała czteroletnia Marysia.
- Już niedługo - pocieszyła małą Alicja.
- Jabym wolał teraz ciociu! - stwierdził o dwa lata starszy brat dziewczynki.
Dorośli z rozbawieniem przyjęli postawę dzieciaków, a matka Alicji prostując się na krześle powiedziała:
- Jakbym z przed lat słyszała Alę i Zbysia. Byli tacy sami. - Spojrzała najpierw na córkę, a po chwili przeniosła wzrok na syna, który rzekł:
- Pamiętam tę nerwówkę, jak nie mogliśmy się doczekać na prezenty od mikołaja, a mama upominała nas żebyśmy byli grzeczni.
- Dobrze powiedziałeś Zbyszek, że na prezenty - podkreśliła Alicja. - Bo mikołaja baliśmy się jak licho. Mama rzeczywiście trochę starała się ostudzić nasze rozgorączkowanie. Ostrzegała nas, że jeśli się nie uspokoimy, zamiast paczek dostaniemy rózgi.
Stara szczupła kobieta o łagodnej twarzy i smutnym spojrzeniu, wynurzając się z dalekich wspomnień, postanowiła przypomnieć coś jeszcze z tamtego okresu.
- Jak przychodził mikołaj, Ala chętnie śpiewała różne piosenki, znała sporo wierszyków. Za to Zbysia nie można było na nic namówić. W odpowiedzi na pytania mikołaja, kiwał tylko głową i z ukosa gapił się na paczkę. Nie mógł doczekać się kiedy capnie i ucieknie.
- U mnie strach był większy niż chęć dostania paczki - zaczęła najstarsza kuzynka Bożena. - Dopiero w drugiej klasie odkryłam sekret mikołaja.
- Eee, teraz wszystkie dzieci wiedzą, że mieszka w Laponii, przy kole podbiegunowym i rozwozi paczki jeżdżąc saniami zaprzęgniętymi w renifery - wtrącił jej mąż.
- No właśnie. Nie miałam pojęcia ile się musi najeździć w trudnych, zimowych warunkach, żeby zdążyć do dzieci na czas. Ale skończę poprzedni wątek. Na następny dzień, po pamiętnej wizycie i paczkach, Irena wyraźnie podekscytowana przybiegła do mnie i mówi: "Chodź coś ci pokażę, tylko pamiętaj, to tajemnica!". Zaprowadziła mnie na strych, pokazała stojące w rogu przy ścianie buty i pyta: "Poznajesz? W takich samych był u nas mikołaj w domu".

- A może zaśpiewalibyśmy teraz kolędę?- zaproponowała ciocia Jadzia.
Po chwili ktoś zaintonował:

Bóg się rodzi - moc truchleje
Pan Niebiosów - obnażony
Ogień krzepnie - blask ciemnieje
Ma granice - Nieskończony …

Chętnie śpiewali dając się ponieść urzekającej rodzinnej atmosferze. Teraz rzadko mięli okazję, by wspólnie radować się świętami. Piotruś z Bożeną przed laty wyjechali za granicę w poszukiwaniu lepszego życia. Teraz, co jakiś czas tu wracali, by łagodzić tęsknotę za bliskimi i miejscami, które pielęgnowali w pamięci. Syn Ireny także zdecydował się na opuszczenie kraju w ubiegłym roku. Pokolenie seniorów było mocno przerzedzone, a zdawać by się mogło wczorajsza młodzież, sama miała już dorastające i dorosłe dzieci. Po wspólnym zaśpiewaniu kilku kolęd, zaczęły się wspomnienia o tych, których już nie ma. Jak zwykle najcieplej i najwięcej o cioci Leokadii. Cytowano jej żartobliwe powiedzonka, pełne refleksji myśli, wymieniano potrawy, których nikt tak pysznie nie zdołał nauczyć się robić. Przypominano sytuacje, w których ciocia udzielała pomocy, zwłaszcza w trudnych i ważnych życiowych momentach. Porównywano teraz obecne czasy do smutnych lat kartkowych, gdzie podstawowe towary reglamentowano. Zbyszek opowiadał:
- To był, o ile dobrze pamiętam, rok 1983. Przed Bożym Narodzeniem do sąsiadów przyjechał z Francji ktoś z rodziny. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Przed sklepem monopolowym stali stłoczeni ludzie w długiej kolejce po alkohol. Młodzi, starzy, mężczyźni, pracownicy w ubraniach roboczych, kobiety z małymi dziećmi, inwalidzi. Cały wachlarz społeczny zintegrowany w wątpliwym celu. Powiedział wtedy, że poraziła go myśl o niesamowicie rozpitym narodzie, gdzie nawet schorowane babuleńki nie stronią od mocnych trunków.
- Ktoś obcy nie znający tamtych realiów, rzeczywiście mógłby odnieść podobne wrażenie - przyznała Irena. - To były niestety takie czasy. W sklepach mięsnych nagie haki i ciągle naburmuszona obsługa. W spożywczych nie lepiej! Też puste półki, tylko wszędzie brylująca musztarda i ocet.
- Każdy, kto to przeżył wie jak było ciężko - wtrącił Tadeusz. - Pamiętam ten stan wewnętrznego odrętwienia i poczucia beznadziejności. Panie sprzedające w sklepach mięsnych były traktowane z atencją. Każdy zapobiegliwy klient starał się prywatnie na ulicy pierwszy powiedzieć ekspedientce "dzień dobry". Tak między innymi wyrabiało się "chody". No oczywiście bardziej można było liczyć na pamięć obdarowując prezentem. Bez znajomości nic nie można było załatwić. Dla wtajemniczonych zdarzało się czasem coś ekstra spod lady.
- Prestiżową też pracę miały panie w Peweksach - dodał Zbyszek. - Gwiazdorzyły jak na najbardziej znanych festiwalach filmowych. Dumne i blade chodziły wyniośle na sztywnych nogach. Teatralnie zarzucały włosami jakby strzepywały łupież z ramion.
- Masz rację - potwierdziła Bożena. - Wtedy wiele młodych kobiet w najskrytszych snach marzyło o tak szczególnej pracy. Czas wszystko zmienia. Teraz są inne lepsze perspektywy, ale i wiele nowych problemów.
- To prawda. Nie wszystko idzie w dobrą stronę - zauważył refleksyjnie Piotrek. - Ludzie są mniej gościnni, nie mają dla siebie czasu. Po naszym wyjeździe z Bożeną do Niemiec, zwłaszcza na początku, zachłysnęliśmy się obfitością towarów. Trwało to jakiś czas. Po jasnej stronie i miłych spostrzeżeniach zaczęły się pojawiać także rozczarowania. Nie mam do końca poczucia, że jestem u siebie, a przecież upłynęło tyle lat. Trzeba przyznać, że rzadko kiedy Niemcy w pełni otwierają się, zwłaszcza na obcokrajowców. Owszem, zwykle są grzeczni, uprzejmi, ale na dystans. Można z sąsiadem Niemcem pół godziny miło rozmawiać na klatce schodowej o jego psie, o nowym samochodzie, a do mieszkania na kawę czy szklaneczkę piwa nie zaprosi. Z zaproszenia od innych raczej nie skorzysta, bo to zobowiązuje niestety do rewanżu. Bardzo samotni czują się ludzie starzy. Chociaż materialnie mają bardzo dobrze, to jednak brakuje im uwagi i serdeczności ze strony bliskich.
- Takie czasy - powiedziała Bożena. - Ludzie są zajęci własnymi sprawami. Młodzi nie myślą o własnej starości. To dla nich abstrakcja.

Alicja przysłuchiwała się rozmowom i pomyślała o dzisiejszej dyskusji w radiu. Za nim weszli na antenę, profesor rzucił kilka trafnych uwag odnośnie zmian gospodarczych i mentalnych w naszym kraju. Nazwał polską demokrację "ułomną", wyspecjalizowaną w prywatyzacji zysków i w uspołecznianiu strat. Podkreślał zbyt małe poczucie odpowiedzialności osób na wysokich stanowiskach. Dał kilka przykładów ważnych negocjatorów publicznego majątku, którzy stawali się później pracownikami firmy, z którą były prowadzone negocjacje. Ksiądz przyznał, że ludzie często z nim rozmawiają o poczuciu głębokiej niesprawiedliwości. Powiedział : "Nie może tak być, że w firmie państwowej jedni zarabiają liche grosze za ciężką pracę, a inni otrzymują fortuny, za które całą wioskę można by ubrać i wykarmić. W bogatym państwie dobrze rządzonym wstyd być bardzo ubogim. W biednym, źle rządzonym wstyd powinno być tym, którzy są bardzo bogaci."
Alicja przerwała tę myśl i zaczęła przysłuchiwać się wspomnieniom Ireny, która opowiadała pewne zdarzenie z jej życia, dotyczące początku lat osiemdziesiątych.
- To było kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia. Obiecałam Arkowi jakieś słodycze, ewentualnie owoce za dobre stopnie w szkole. Chodził wtedy do drugiej klasy. Uparł się, że pójdzie ze mną na zakupy. Chodzimy, chodzimy, wszędzie bida z nędzą. Arek mnie zagaduje: “Mamusiu, najbardziej bym chciał, żebyś kupiła mi czekoladę, taką prawdziwą, albo banany". Byłam już zrezygnowana, bo przeszliśmy pół miasta i nic!. Mówię mu: " Na pewno w tym sklepie za kinem wszystko będzie na nas czekać. Mogliśmy wziąć większą torbę, bo do tej może nam się nie zmieścić". A Arek do mnie: "Nie mów tak mamo. Może coś przywiozą. Czemu się ze mnie śmiejesz? Mamo przecież mi obiecałaś!" Podchodzimy bliżej, a w sklepie o dziwo podejrzanie dużo ludzi przy stoisku ze słodyczami. Ustawiliśmy się szybciutko w kolejce i tak pomalutku do przodu. Kiedy już byliśmy blisko, sprzedawczyni głośno zakomunikowała: " Mam ostatni kilogram! Jeszcze tylko cztery osoby. Proszę nie krzyczeć! Ja nie produkuję". Okazało się, że pani stojąca tuż przed nami weźmie ostatnie ćwierć kilograma cukierków czekoladowych. Pytam ją najgrzeczniej jak potrafię, czy odstąpiłaby mi parę cukierków dla syna? Spojrzała na mnie gniewnie, po czym odwróciwszy głowę, odchodząc rzuciła z niechęcią : "Proszę pani, nie tylko pani ma dzieci". Gdy wracaliśmy do domu z pustą torbą, Arek zaczął źle mówić o tej kobiecie. Zakazałam mu takich komentarzy, a wtedy on powiedział: "Mamo ja wiem, że ty też widziałaś, jak ta pani, ta chytruska sama jadła cukierki."

Historyjka opowiedziana przez Irenę, rozśmieszyła zwłaszcza młodych słuchaczy, którzy zaczęli zadawać pytania odnośnie tamtych czasów.

Kiedy zadzwonił telefon, Alicję tknęło dziwne przeczucie. Po chwili potwierdził je mąż, który podniósł słuchawkę.
- Do ciebie, ze szpitala.
Alicja z napięciem słuchała przekazywanych informacji. Jej wesołość jeszcze z przed kilku minut zupełnie zgasła. Patrząc szklistymi oczami, zwróciła się do wszystkich:
- Wybaczcie kochani, ale to bardzo ważne, muszę jechać do szpitala.
- Mamo, do tej małej Julii? - spytała córka.
- Tak Olu.
- Nie zapomnij zabrać różowego misia. Jest u mnie w pokoju. Właściwie sama pójdę po niego.
- Dobrze, dobrze. Przynieś mi go, a ja idę się ubrać.

Alicja szła szybkim krokiem pokonując kolejne metry szpitalnego korytarza, obok niej pielęgniarka.
- To jakieś nagłe osłabienie. Nic na to nie wskazywało. Julia cały czas o panią pyta. Mówiłam jej przed kwadransem, że już pani jedzie. Lekarz z oddziałową są przy niej.
Alicja z mocno bijącym sercem, przekroczyła próg pokoju i podeszła do łóżka. Po chwili Julia lekko poruszyła główką otwierając oczy.
- Jesteś? Czekałam na ciebie - w głosie pięcioletniej dziewczynki z domu dziecka nuta radości przebijała się przez warstwę osłabienia i bólu.

Blada buzia i wilgotne czoło z gołą główką, przypominało o ciężkiej chorobie. Około czterech miesięcy leczono tu Julię na oddziale onkologicznym. Alicja pocałowała małą w policzek i przykucnęła kładąc delikatnie na jej rączkę swoją dłoń, a w drugą podsuwając pluszaka.
- Ale ładny misiu. Taki różowiutki … - powiedziała dziewczynka słabym głosem, ale z zaciekawieniem.
- Przywiozłam go dla ciebie, Juleczko.
- Dla mnie? Naprawdę? - dziewczynka próbowała uśmiechnąć się z wdzięczności.
- Tak kochanie. Specjalnie razem z Olą wybierałyśmy w paru sklepach. Ola powiedziała: "Zobaczysz, na pewno się Julii spodoba ten misiu".
- Jest taki milutki. Dziękuję. Tylko ja, ja nie mam nic dla was… żadnego prezentu.
Ala robiła wszystko, żeby powstrzymać płacz. Czuła jak gwałtownie łzy napływają jej do oczu.
- Nie chcę, żeby ci było smutno. Ani panu doktorowi i pani Krysi. Ja wiem… ja wiem, że dużo pomagacie chorym dzieciom.
Słowa dziewczynki poraziły ich zaskakującą dojrzałością. Na dłuższą chwilę zapanowało milczenie. Teraz wyraźnie było słychać przyśpieszony oddech Julii. Przechylając główkę na bok zatrzymała wzrok na ścianie pod sufitem. Po chwili zaczęła się pięknie uśmiechać, a jej pochmurna twarz z każdą sekundą teraz jakby promieniała. Ala uważnie obserwowała małą, by w końcu zapytać:
- Do kogo tak się uśmiechasz Juleczko?
Dziewczynka nie przesuwając spojrzenia, powiedziała ze zdziwieniem:
- Jak to? To wy nie widzicie?
Dorośli spojrzeli na siebie. Lekarz zachęcił Julię, po chwili pytając:
- A co ty widzisz? Powiedz nam.
Mała zaczerpnąwszy więcej powietrza, odpowiedziała ochoczo:
- Niebieską panią. Bozię. Ona przyszła po mnie, bo chce mnie zabrać do nieba.





























III Sandra "1"

"Wolała czasem zbłądzić, niż zbyt nachalnie pytać o drogę". Taka już była od najmłodszych lat. W przedszkolu zwykle stawała z boku, by nie zwracać na siebie uwagi. Nie lubiła chodzić do szkoły. Paraliżującą tremę odczuwała, gdy nauczycielka wywoływała ją do tablicy. Sama nigdy nie wyrywała się do odpowiedzi, nawet jeśli wiedziała więcej od innych. Miała w sobie dyskretną ciekawość świata i towarzyszący temu lęk przed odrzuceniem. Szkolne zaczepki, odpieranie zgryźliwych uwag, niewybrednych dowcipów, przychodziło jej z trudem. Zwykle w takich sytuacjach osłaniała się pancerzem, za którym były prawdziwe uczucia i nastroje. Taki sposób obrony utrwalała z każdym rokiem. Kumulowała w sobie narastający żal do matki, za jej egoizm i koncentrację na wciąż nowych facetach. Od kiedy pamiętała, ciągle była gdzieś zostawiana, podrzucana do sąsiadek albo znajomych, jak kukułcze jajo. Uciekała w marzenia, w pragnienia, do słonecznych krain, niedostępnych dla innych. Czasem zdobywała chwilową uwagę matki fortelem. W wykradaniu jej cennych minut najskuteczniej pomagały "niegrzeczne zachowania" typu: coś się stłukło, coś wylało. Zwykle w takich sytuacjach ostentacyjnie poirytowana matka “wypożyczała" ją sobie na krótką, intensywną rozmowę wychowawczą. Czasem zdarzały się groźby i poszturchiwania. Matka nie stosowała przemocy fizycznej, za to specjalizowała się w karach emocjonalnych. Standardem było izolowanie w dziecięcym pokoju, liczone w godzinach. Z dużą precyzją podchodziła rodzicielka do łamania kręgosłupa psychicznego, wszelkich przejawów nieposłuszeństwa. Pomagała jej w tym nieprzejednana oschłość ubrana w metodę opartą na stosowaniu krzyków i obojętności. Podobnie też uczyła sztuki panowania nad łzami. Sandra potrzebowała jej ciepła, wielokrotnie próbowała zasłużyć na miłość. Mimo to, matka rzadko brała Sandrę na kolana, sporadycznie przytulała, a jeśli już, to z udawaną czułością i ostentacyjnie przy ludziach. Jakby miała do własnej córki żal, jakąś trudną do uzasadnienia niechęć. To, co dostawała od matki nie było nawet koślawą, nieudolną miłością, raczej pakietem socjalno-pielęgnacyjnym. Jeszcze kilka razy w okresie swego dorastania podejmowała próby odzyskania jej zainteresowania. Za każdym razem kończyło się to rozczarowaniem. Ta wieczna, niemal arktyczna zmarzlina, wpłynęła na wiele zdarzeń w życiu Sandry. Nawet teraz z perspektywy dorosłości nie chciała, nie umiała matce wybaczyć. Doszukiwała się błędów wychowawczych, które w znacznym stopniu zadecydowały o jej złych wyborach. Nie potrafiła uciec od gorzkich, destrukcyjnych wspomnień o matce. Nosiła je jak garb zohydzający życie. Zwłaszcza nienawidziła jej za koncentrację na "samcach". Niemal wszystko było ukierunkowane na nich i ich forsę. Zwykle zarzucała sieć na tych bardziej prestiżowych, oferując w zamian swój dekoracyjny wygląd i łóżkowy kunszt. Matka miała chyba coś z nimfomanki. Na pewno była dobra w te klocki, bo działała na facetów jak lep na muchy. Uzależniali się od niej seksualnie. Jednak na dłuższą metę jej chimeryczny, trudny charakter szarpał nerwy i zniechęcał najwytrwalszych. W rozmowach z koleżankami lubiła powtarzać, że "mężczyzna jest prosty w obsłudze, trzeba tylko wiedzieć jak nim sterować" albo "kobieta daje mężczyźnie seks za miłość, a mężczyzna miłość za seks“. Bywało czasem iż dodawała: "ostatecznie, zamiast miłości mogą być pieniądze, ale pozwalające na godne życie".
Sandra wlała sobie kolejny kieliszek czerwonego wina, mówiąc do pustych ścian:
- Jakie to życie jest wredne i popieprzone! Ciągle coś nie tak. Ale musisz przyznać, że to głównie dzięki tobie. Wszystko do dupy! I to właśnie tobie zawdzięczam taką opinię. Powiem ci, że jakoś słowo "mama" nie bardzo przechodzi mi przez gardło. Właściwie nigdy nie zadałaś sobie trudu, by choć trochę mnie zrozumieć. Nie miałaś takiej potrzeby. Zawsze tylko ci się zdawało, że mnie znasz.
Po chwili udając matkę, wierzchem dłoni, z przesadną manierą odrzuciła włosy do tyłu i podwyższając tonację głosu stwierdziła:
- Zadziwiająca, napastliwa hipoteza. Od najmłodszych lat byłaś wyjątkowo krnąbrnym i trudnym dzieckiem. No cóż, jak zwykle nie tracisz czasu na spontaniczne gesty. Tobie wszystko musi się opłacić!
- Mnie musi! Taaak? A tobie nie musi? - zapytała zmieniając głos na swój. - Daj spokój, bo robisz się śmieszna. Niestety sporo złych cech, o których mówiłaś, przyznaję to bez satysfakcji, odziedziczyłam po tobie. To twoja cholerna zasługa! Nie graj takiej zdziwionej. Przede mną nie musisz udawać.
- To bezczelne, wręcz chamskie oskarżenie. No pięknie. W ten sposób mi odpłacasz za dwadzieścia dwa lata wychowania. Teraz taka mnie spotyka wdzięczność za to, że tyle forsy w córusię ładowałam. Jeszcze ładuję. No nie… Ciągle tylko słyszę pretensje. Dziewczyno! Ile się szkół średnich na zmieniałaś? Już zapomniałaś? Zawalony rok nauki, niezdana matura, mam dalej wyliczać? A tak się odgrażałaś, że jesteś świetnie przygotowana, no i w ogóle na studia chcesz iść. Internat ci nie pasował. Ze stancji przyjeżdżałaś tylko po pieniądze. Do złudzenia przypominasz mi inkasenta. Powiem ci, gdzie zrobisz karierę. Będziesz zapieprzać w fabryce albo w jakimś grajdole , przynieś, wynieś, pozamiataj! Albo w sklepie na kasie, bo ty lubisz obracać gotówką. O właśnie. Nawet mi się to nieźle powiedziało.
- Strasznie fajnie! Rozwaliłaś mnie tym tekstem. Zaraz się chyba będę turlać ze śmiechu. Wyekspediowałaś mnie do szkoły z internatem i zgodziłaś się nawet na stancję, wszystko po to, żebym tylko nie mieszkała w domu. Proste! Każdy głupi by na to wpadł. Powiem ci… Obawiałaś się, żeby przypadkiem twój nowy narzeczony za bardzo na mnie nie zwrócił uwagi. Możesz zaprzeczać, ale taka jest prawda. Nie dość, że kasiasty, fajne ciacho, to jeszcze młodszy od ciebie o prawie dziesięć lat.
- Co ty dziewczyno bredzisz!? Chcesz żeby upomnieli się o ciebie psychiatrzy? Te randki w internecie, wirtualne flirty, granie pięćdziesiątej piątej roli dokumentnie ci zaszkodziło. Sama już nie wiesz kim jesteś i o co ci chodzi.
- Czyżby? Co ty możesz na ten temat wiedzieć? - powiedziała naturalnym głosem Sandra dopijając wino z kieliszka. - Swoimi czatami się zajmij! Masz last minute , ostatni dzwonek na czarowanie i zarzucanie sieci.
- Zamknij się! Nie będziesz mi mówiła co mam robić i ile mi dzwonków zostało. Ooo, przekroczyłaś wszelkie granice.
- Bo wszystkimi chciałabyś rządzić, dyrygować jak w wojsku. Nie rób z siebie lepszej niż jesteś. Niewiele cię obchodziłam. Dla ciebie zawsze liczyli się tylko dziani goście. Ale byłaś dla nich jak trucizna w złotym pucharze. Żaden długo miejsca nie zagrzał.
- Nie chcę tego słuchać! Miarka się przebrała. W moim mieszkaniu nikt nie będzie do mnie w ten sposób mówił. Co za bezczelność, co za tupet! Wszystko na mojej głowie, zakupy, rachunki. Do niczego nie dokładasz ani grosza! Ale to się już niebawem skończy. Dosyć mam opowieści jak szukasz pracy. A to, że niby jakiejś koleżance pomagasz w zakładzie fryzjerskim albo o rzekomych rozmowach kwalifikacyjnych, o złożonych papierach gdzieś tam. Gówno prawda! Wychodzisz z domu na wiele godzin, nawet po sobie nie posprzątasz. Gdzie i po co, pojęcia nie mam? Nie przerywaj mi jak mówię! Skąd masz na markowe ciuchy, różne perfumy, kremy, to tylko sam diabeł wie. Obiecałaś, że przestaniesz kręcić, kłamać, a ja naiwna uwierzyłam. Chciałam dać ci szansę. Jak można uwierzyć wilkowi, że przejdzie na wegetarianizm. Ty mnie nerwowo wykończysz! Dwa lata już minęły odkąd nic nie robisz. Dziewczyno co dalej? Prosiłaś mnie o trzy i pół tysiąca złotych na kurs kosmetyczny i co z tego wyszło? Albo znajdziesz normalną pracę, weźmiesz część kosztów utrzymania na siebie, albo …
- Co, co ? Wyrzucisz mnie z domu, sąsiadom poskarżysz. Zaskoczę cię. Jutro sama się wyprowadzam. Nie dlatego, że tobie to pasuje, tylko dlatego, że ja wcześniej tak postanowiłam. Zadowolona? Zostaniesz w tym wariatkowie sama. Szczerze mówiąc współczuję każdemu kto zechce tu zamieszkać. Z tobą nikt długo nie wytrzyma.
- To świetna nowina. Jestem bardzo zadowolona, bo już się martwiłam, że to się nigdy nie skończy. Chciałabym uwierzyć w ciebie, w twoje mądre wybory, ale to ponad moje siły - powiedziała piskliwym głosem matki, by za chwilę znów wrócić do swojej tonacji.
- Nie mów już nic. Zachowaj swoje niewyczerpane źródło przemyśleń dla innych.
Sandra po raz kolejny wracała do rozmowy z matką z przed czterech lat. Za każdym razem coś w tym ich dialogu modyfikowała. Tym razem pomyślała o dodaniu czegoś zadziornego, co na przyszłość mogłoby matce bardziej dopiec, np.: "Potrafisz jak nikt, zapewnić dwa w jednym. Jedna rozmowa, a tyle straconego czasu i wkurwienia". Albo powiedzmy taki tekst …
Chwilę myślała nad doborem słów, sięgając po butelkę:
- "Pękam z dumy, że jesteś moja matką. Nikt nie potrafi grać na fałszywych nutach tak jak ty".
Zadowolona z efektu nagrodziła się pełnym kieliszkiem. Pośpiesznie wzięła duży łyk i wyobrażając sobie reakcje matki wybuchła śmiechem. Zatykając usta dłońmi, wstała od stołu i przykucnęła. Musiało upłynąć trochę czasu zanim opanowała dziką wesołość. Wstała powoli opierając się o ramę krzesła i nieco chwiejnym krokiem podeszła do okna. Uwolniony częściowo, zagnieżdżony gniew, powoli ustępował robiąc miejsce melancholii i rozżaleniu. Naznaczona niezabliźnionymi ranami przeszłość mieszała się z pełną znaków zapytania przyszłością. W myślach próbowała stworzyć obrazy najbliższych dni, tygodni, w tym obcym mieście, w obcym kraju. Czuła się jak na przystanku bez rozkładu jazdy. Wszystko było bez sensu, odpychające, mętne, pokręcone. Górę w niej brał nadmierny niepokój, czarnowidztwo, jakby spłoszone podszepty intuicji zapowiadały scenariusz bez happy endu. Dobrze znała ten pozornie irracjonalny rodzaj lęków, obaw, niepewności. W kilku ważnych momentach życie je potwierdziło. Tu w Londynie jedyną osobą, na którą mogła teraz liczyć był Tomek. Zaskoczył ją miło kwiatami na lotnisku i większą niż przypuszczała serdecznością. Jednak jego trochę staroświecki styl traktowania kobiet na dłuższą metę, według niej, zapowiadał się trochę irytująco i przesadnie egzotycznie. Zupełnie nie pasowała do wyidealizowanego portretu jaki sobie stworzył. Na pierwszy rzut oka Tomek mógł zwracać kobiecą uwagę. Dosyć wysoki, zadbany, z ładnym uśmiechem, mógł budzić sympatię. Niestety sposób jego poruszania się, pewne gesty, przypominały ciapowatego urzędnika bankowego. Przesadnie staranny w doborze słów, zbytnio ugrzeczniony sprawiał wrażenie trochę mdłego pastora. Sandrę kręcili niegrzeczni faceci i bardzo męscy, najlepiej ze spuchniętymi portfelami. Według niej Tomek niepotrzebnie starał się wciąż udowadniać jakim jest dżentelmenem. Kiepsko znał damską naturę, źle odczytywał wysyłane przez nią sygnały. Niepotrzebnie odraczał moment zbliżenia, a może się czegoś obawiał? Jego sypialniane akcje wyraźnie traciły w jej oczach cenne punkty. Za to plusem było jego zaangażowanie w sprawy Sandry. Od sześciu dni uważnie przeglądali rubryki gazet dotyczące zatrudnienia. Pomagał jej odnaleźć się tutaj w wielkim mieście i nowych sytuacjach. Rozpytywał o pracę dla niej także wśród znajomych. Nie byłoby tego typu problemów, gdyby zgodnie z jego propozycją przyjechała w październiku. Wtedy jednak nie myślała poważnie o wyjeździe z kraju i nie chciała niczego zmieniać w swoim życiu. Znajomość Sandry z Tomkiem rozpoczęła się pół roku wcześniej w Darłówku. Siedzieli przy sąsiadujących ze sobą stolikach, w popularnej i chętnie wieczorami odwiedzanej restauracji "Śpiewających kelnerów". Na czas ich trzydniowej lipcowej znajomości nagle wysubtelniała, wchodząc przekonywująco w rolę wykształconej, nienagannie ułożonej dziewczyny z dobrego domu. Świetne rezultaty przynosiła też oszczędność słów i gestów. Tomek odbierał ją jeszcze bardziej pozytywnie, uznając za urzekająco nieśmiałą. Przy niej po raz pierwszy w życiu, właśnie wtedy pomyślał o drzewie genealogicznym. To było pragnienie bardziej duchowe niż fizyczne. Wydawało mu się, że znalazł ideał. A jeszcze dzień przed ich poznaniem Sandra przez pół nocy z niezwykłą ekspresją żegnała się z jednym ze swoich sponsorów, przypominającym do złudzenia "tatusia“. Przyszywany papa musiał nagle skrócić nadmorski wypoczynek z powodów zawodowych. Mogła wrócić z nim do Wrocławia albo jeszcze zostać przez weekend. Z dużą wprawą, udając niezdecydowanie, wybrała ostatecznie drugi wariant. Po wyczerpujących, pełnych eksperymentów zmaganiach była trochę zła na siebie. W którymś momencie pozwoliła sponsorowi na zbyt wiele bez własnej satysfakcji. Potraktował ją jak worek treningowy, przekraczając różne progi mrocznych poszukiwań. Gdy rano wyjechał, wzięła dłuższy niż zwykle prysznic i spała do obiadu. Później, pomimo deszczu, kilka godzin chodziła brzegiem plaży wsłuchując się w szum fal. Potrzebowała innego, lepszego spojrzenia na siebie. Tego wieczora pojawił się akurat Tomek i jej to zapewnił. Zwracał się do niej z szacunkiem, przyjaznym ciepłem, nie nastawionym, jak to często u mężczyzn bywa, na seks i łapczywe obmacywanki. Od dawna nikt nie rozmawiał z nią w taki sposób. W przeciwieństwie do jej poglądów na temat życia, był optymistą. Z małymi wyjątkami, w jasnych barwach postrzegał ludzi i świat. Ją akurat doświadczenia nauczyły ostrożności, dystansu i nie angażowania się poważnie w żadne związki. Kilka razy wzięła dotkliwe lekcje. Była wzorcowym przykładem sentencji: "Kto w dzieciństwie zaznał chłodu matki, ten będzie bardziej skłonny do przeziębień w dorosłym życiu". Sandra wielokrotnie analizowała każde "za i przeciw" bycia z Tomkiem. W pewnym stopniu zaimponował jej zaradnością i poważnym podejściem do realizacji zaplanowanych przez siebie celów. Od roku miał dobrą pracę, sam wynajmował pokój z dostępem do łazienki i kuchni. W porównaniu z "Angolami" większość Polaków kiepsko tu zarabiała wykonując zazwyczaj najgorsze roboty. Niestety rodacy mieszkali tu po kilku lub kilkoro dla obniżenia kosztów utrzymania. Wiele osób wracało do kraju z poczuciem klęski, wyrolowania. Znała takich. W polskiej prasie, radiu i telewizji dziennikarze co pewien czas nagłaśniali tematy dotyczące losów Polaków, szukających szczęścia finansowego na obczyźnie. Bywały historie z sukcesami w tle, ale nie brakowało relacji o głębokich rozczarowaniach i dramatach. Mocne wrażenie zrobiły na niej informacje o obozach pracy we Włoszech oraz w Anglii. Znikomym pocieszeniem mogła być niewielka nadzieja, że na narastające różne problemy emigrantów z Polski, zwrócą w końcu uwagę przyciśnięci do muru ważni politycy i wpływowi funkcjonariusze państwowi. Próbowała przez chwilę wyobrazić sobie teraz idylliczny obraz ojczyzny, gdzie nagle miliony rodaków z całego świata wracają, by spełnić swe marzenia i tu w przyjaznych warunkach budować upragnione szczęście. Rząd świetnie przygotowany do realizacji takiego wariantu z otwartymi rękami czeka na wszystkich. Panuje niezwykła atmosfera wzajemnej tolerancji, sympatii i zrozumienia. Dla każdego jest wymarzona praca z wynagrodzeniem dwukrotnie wyższym niż w wzorcowej Szwajcarii. Amerykanie w długich kolejkach czekają na polską wizę i tylko nielicznym szczęściarzom stamtąd udaje się wylosować niebieskie karty stałego pobytu nad Wisłą. Jesteśmy oczkiem w głowie Europy. Kraje uważane za bogate gospodarczo i kulturowo pragną wszelkimi sposobami nawiązać z nami ożywione stosunki gospodarcze. Przodujemy w myśli naukowej, technicznej, a ilość naszych patentów i ważnych odkryć przekracza dwie Ameryki razem wzięte. Z bólem i z dystansowanym współczuciem uśmiechnęła się Sandra do tych mrzonek. Jeszcze do niedawna prawie przez pół roku spotykała się dosyć regularnie z pewnym miłym pracownikiem naukowym uniwersytetu. Bywało, że czasem wysłuchiwała jego krytycznych spostrzeżeń, różnych wynurzeń na tematy gospodarcze i ekonomiczne. Jego żona zajęta karierą zawodową, zapomniała o obowiązkach małżeńskich, nie chciała mieć dzieci. Skutecznie odzwyczajała go od siebie. Sandra wróciła myślami do najbardziej odległych, fragmentarycznych wspomnień ze żłobka. Najbardziej we wspomnieniach utkwiło jej długie, przeraźliwie długie siedzenie z innymi dziećmi pod ścianą w łazience na nocnikach. Do tego, nieprzyjemnie zimna posadzka, na której maluchy często bez rajtuz musiały trzymać gołe stopy. Niczym niewzruszone panie opiekunki, notorycznie zajęte swoimi rozmowami i piciem kawy, nie pozwalały wstawać z nocników. Do Sandry wracały kolejne strzępy różnych sytuacji i rozmów już z mniej odległej przeszłości. Właśnie skończyła czternaście lat i matka postanowiła przeprowadzić z nią rozmowę:
- "Młoda, musimy poważnie porozmawiać. Coś z tobą jest chyba nie tak! Najwyższy czas, żeby ci w końcu cycki zaczęły rosnąć. Nie uważasz? Trzeba będzie pójść do lekarza. Niech cię obejrzy. Badania musisz zrobić. Nie pyskuj! Cholera, kto wie, może potrzebne jest hormonalne leczenie. To nie są żarty dziewczyno, trzeba coś robić. Popatrz na te swoje koleżanki z klasy. Wyższe od ciebie o pół głowy, wyglądają apetycznie. Już od dawna mają czym oddychać. Takie bufety podostawały, że szok! Każda mogłaby trojaczki wykarmić. A ty z tymi zalążkami … Uuu, powiem ci szczerze … załamka! Na dodatek jeszcze, to uczesanie. Normalnie dziwoląga z siebie zrobiłaś! Wyglądasz jak jakiś, za przeproszeniem, odpad poprodukcyjny. Chłopaki to się tobą jeszcze długo nie będą interesować, jeśli w ogóle. Nie rób takiej debilnej miny, nie pajacuj! A może tobie bardziej dziewczyny się podobają? “
Sandra poczuła, że zasypuje ją lawina myśli wprowadzając chaos i rozdygotanie. Wzięła głęboki oddech i przeczesała dłonią długie blond włosy. Po chwili bawiąc się zasłoną w oknie, przesunęła ją do ściany. Widok z poddasza na trzecim piętrze pozwalał zobaczyć boczną, mało ruchliwą uliczkę z szeregowo stojącymi po obu stronach domami. Architektonicznie niczym szczególnym się nie wyróżniały. Uroku temu miejscu dodawały pozawieszane kolorowe światełka, przypominające o nadchodzących świętach Bożego Narodzenia. W niektórych mieszkaniach visa-vis widać było stojące barwnie udekorowane drzewka. Sandra odwróciła głowę w bok, zatrzymując wzrok na sztucznej choince, którą ubrała dziś rano po wyjściu Tomka do pracy. Teraz wydała jej się mało znaczącą atrapą. Na stole z białym obrusem ustawiła naprzeciwko siebie dwa nakrycia. Gorące potrawy dawno już wystygły. Pierwszy raz, gdy zadzwonił, mówił o spóźnieniu godzinnym. Później, że jeszcze się to przeciągnie. Spojrzała na zegarek, dochodziła 22.30. Trochę zniecierpliwiona i senna usiadła w miękkim fotelu i zasnęła. Kolejny raz powracała przeszłość, dawne tajemnice i sprawy, o których z nikim, poza psychoterapeutą nie chciała rozmawiać. Uwolnione z dna serca przeżycia wywoływały w niej silne emocje. Porwane fragmenty obrazów, różnych zdarzeń i momentów, mieszały się ze sobą jak w kalejdoskopie. Poczuła fizyczny ból spowodowany traumatycznymi przeżyciami, a po chwili nagłe zawieszenie w próżni. Później coraz wyraźniej zaczęły docierać do niej kojące jak balsam słowa terapeuty. Jego łagodny, ciepły głos wprowadzał wewnętrzny spokój i równowagę:
- "Naucz się odkrywać w życiu radość, a zobaczysz wtedy niedostrzegane dotąd piękno. Znajdź czas, aby chodź trochę być szczęśliwą. Jeśli spróbujesz zaczynać nowy dzień , tak jak dzieci, bez ciężaru dnia poprzedniego, będziesz więcej widziała jasnych stron życia. Przyjdzie zadowolenie i satysfakcja. Należy w pełni chłonąć, czerpać to, co dzieje się w danej chwili. Nie uciekaj wciąż w przeszłość lub przyszłość. Zatrzymaj się. Zwykle oczekujemy zbyt wiele od innych, a często sami dajemy mało. Znacznie mniej, niż nam się wydaje. Pamiętaj, że to przede wszystkim egoizm czyni ludzi samotnymi, nieszczęśliwymi. Takie osoby nie potrafią przynieść na dłużej radości innym. Najpierw muszą włożyć wysiłek w uporządkowanie własnego serca. Gdy serce jest czyste, niesie w sobie dobro i mądrą prostotę. Znajduje radość w rzeczach małych i w pełni docenia rzeczy wielkie. Kto dostrzega w otaczającym go świecie tylko zło i brzydotę, z czasem sam się taki staje. Osoby nieczułe o zimnych sercach są nieszczęściem dla bliskich. Jest w nich nadmierna surowość, wyolbrzymione wymagania, nasączone nieustannymi pretensjami i zgorzknieniem. W los każdego wpisane są trudne doświadczenia. Bardziej rozumiemy tych, którzy przechodzą przez podobne do naszych zakręty życiowe i pułapki. Pamiętaj, że twoją wizytówką, tak jak każdego człowieka jest twarz. Częściej uśmiechając się budujesz swą siłę od środka. Czyste spojrzenie, pełne blasku i szczerego ciepła budzi sympatię, niewymuszony szacunek innych. Mądrze wybieraj, to co ci służy. Czyniąc świat lepszy, sama stajesz się lepsza. Rezygnuj z rzeczy przynoszących więcej szkód niż pożytku. Nie dawaj się uwodzić pozornym atrakcjom. One zachęcają, oczarowują na chwilę, a później zniewalają i depczą. Życie jest wielkim koncertem granym na różnych tonach i w zmiennym rytmie. W przeciwnym razie byłoby zbyt nudne albo nie do wytrzymania.“
Głos psychoterapeuty z upływającym czasem stawał się coraz bardziej odległy i niewyraźny. Jego miejsce zastąpiła mówiąca podniesionym głosem matka Sandry:
- "Ostatni raz się zgodziłam na tego typu imprezę w domu. Dziewczyno! Kogo mi przyprowadziłaś? Na litość Boską! Już w tamtym roku było beznadziejnie. Nie przypuszczałam, że może być jeszcze gorzej. Powiem ci, tym razem przeszłaś samą siebie. To całe twoje towarzystwo, normalnie dramat! Skąd ich wytrzasnęłaś? Ty zupełnie zatraciłaś właściwości wybiórcze. Popatrz na ten bałagan w kuchni, jak po tornado. Ale to pryszcz w porównaniu z ich chamskim, nie okrzesanym zachowaniem. Mimo, że miałam u siebie włączony telewizor, wciąż dochodziło do mnie prymitywne słownictwo. Można było się wystraszyć wyglądu tych zakapiorów. Normalnie jakby wyszli na przepustkę z zakładu karnego o podwyższonym rygorze! Gęby odstręczające, obrzydliwe, nieskażone procesem myślenia. Poobwieszani grubymi łańcuchami jak krowy na pastwiskach. Co to za głupkowata, namolnie ostentacyjna moda. Odpowiedz mi, ale szczerze… Co cię łączy z tymi podejrzanymi typami? O nie! Nie wmawiaj mi takich rzeczy. Chciałabym ci uwierzyć, ale to dla mnie za trudne. A te twoje koleżanki? Totalne nieporozumienie. Ordynarnie wymalowane, ubrane … Nie! To niewłaściwe określenie. Miały przecież tylko na sobie jakieś skrawki materiału. Przyznaję, gdy tylko je zobaczyłam, od razu zaczęłam się obawiać o ich krążenie. Nie widziałam jeszcze na nikim tak dopasowanych rzeczy. Pewnie obkupiły się w pasmanterii. Na dodatek, robiły wrażenie uradowanych z własnej głupoty. Te ich wioskowo-jarmarczne zachowanie świetnie komponowało się z całością. Wypisz, wymaluj, sezonowe gwiazdeczki z remizy strażackiej. A jak wabiły tym nerwowym chichotem, niezbicie potwierdzając, że są do wzięcia natychmiast! Dla mnie zbyt duża dawka wrażeń jak na jeden wieczór. Nie broń ich! Nie zasługują na usprawiedliwienia. Po rudej na kilometr było widać, że to bzyk z gościnnym łonem. Ślepy by to zauważył. A tlenione badziewie, założę się, że też idzie w pościel jak łajba na wiatr. Jednak nikt i nic nie jest wstanie przebić tej trzeciej. Jej długi, haczykowaty nos, z tą kontynuacją brzydoty w wąskich jak szczelina od skarbonki ustach. Nie wiem za co ją tak ukarał los, ale pewnie miał powody. Byłaby doskonałą inspiracją dla ilustratorów bajek o czarownicach. Dziwoląg nad dziwolągi. Nie dość, że przeraźliwie chuda, to jeszcze dramatycznie wysoka. Z tymi kudłami nastroszonymi we wszystkie strony wyglądała, jakby w środku nocy ktoś przemocą wyciągnął ją z łóżka."



Sandra poczuła dotyk dłoni na ramieniu i przebudziła się. Nad nią stał pochylony Tomek.
- Przepraszam - powiedział przyciszonym głosem. - Mięliśmy bardzo duży ruch. Szef nawet nie chciał słyszeć, że kończę o dziewiątej. O dziesiątej też nie chciał mnie puścić. Jeszcze raz przepraszam. Mogłem się postawić i wyjść, ale wtedy już nie miałbym po co tam wracać. Sama rozumiesz? … - rzucił przygaszony i uważnie spojrzał jej w rozespane oczy.
Kiwnęła mu nieznacznym ruchem głowy, z trudem wydobywając uśmiech. Po chwili dopowiedział:
- Na szczęście jutro mam na trzynastą.
- Raczej dzisiaj - poprawiła go, unosząc rękę z zegarkiem. - Siadaj, coś zjedz - zaproponowała.
Tomek spojrzał na przygotowaną kolacje i przeniósł wzrok na kolorowo ubraną sztuczną choinkę. Podszedł bliżej i włączył na niej światełka. Odwracając głowę w stronę Sandry zaakcentował miłe zaskoczenie.
- O kurcze, ale się postarałaś. To wszystko dla nas? - zapytał podkreślając jej zaangażowanie.
Odwzajemniła mu uśmiech mówiąc:
- Niestety już wszystko wystygło. Pójdę odgrzać.
































IV Marcin "1"

"Dobro w świecie odkrywamy w miarę jak sami stajemy się lepsi. Często by zrozumieć znaczenie wielu spraw i ich głębię musimy zatoczyć wielkie koło życia" - pomyślał Marcin rozważając przedwczorajsze wypowiedzi uczniów liceum. Pomimo młodego wieku i zdobytej wiedzy byli zbyt pewni siebie. Tak naprawdę widzieli jedynie szklankę wody z oceanu, a znacznej części już wydawało się, że dobrze wie jak wygląda cały ocean. Z tylnego siedzenia samochodu z zainteresowaniem obserwował zimowy krajobraz. Właściwie dopiero od kilku dni trochę prószyło białym puchem, rozjaśniając poszarzałe pola i przydrożną bezlistną roślinność. Z boku drogi tuż nad drzewami, przelatujące wrony tworzyły kontrastujące, ciemne plamy. Kiedy przejeżdżali przez most spojrzał w dół i powróciło w nim wspomnienie pewnego opowiadania z przed lat.
Dwóch wędrujących mnichów spotkało nad brzegiem rzeki piękną, niezwykłej urody dziewczynę. Zapytała ich czy pomogliby jej przedostać się na drugą stronę, bo nurt wody jest na tyle silny, że sama boi się przejść. Jeden z mnichów wyraził zgodę, przenosząc ją na własnych rękach. Uradowana dziewczyna podziękowała za pomoc i dalej mnisi poszli już swoją drogą. Po wielu godzinach wędrówki mnich, który nie niósł dziewczyny, zwrócił się do swojego przyjaciela: "Wiesz o tym, że popełniłeś grzech?! Ta młoda śliczna kobieta była całym ciałem wtulona w ciebie. Widziałem jak mocno cię obejmowała swoimi rękami za szyję i ramiona. Czułeś jej oddech, zapach skóry." Na co drugi mnich odrzekł: "Ja ją niosłem tylko przez rzekę. Ty niesiesz ją dalej."
Marcin pomyślał kolejny raz o nasuwającej się po tym opowiadaniu konkluzji. Mocno akcentowało jedną z wielu cech ludzkiej natury. Znał dobrze tę rzeczywistość, doświadczał ją na co dzień w różnych sytuacjach. Wielokrotnie starał się łagodzić różne nieporozumienia wiernych i podkreślał, że nie należy zbyt pochopnie oceniać innych. Mimo to było sporo osób, które znacznie więcej widziały u kogoś pod lasem, niż u siebie pod nosem. Marcin przymknął powieki w skupieniu rozważając obecne zaganiane czasy, narastającej konkurencji, przyśpieszonego rozwoju technicznego i ogromnych kontrastów w poziomie życia. Był przeciwny wszelkiego rodzaju ślepym wyścigom nie wnoszącym do ludzkiej egzystencji nic pozytywnego. Jeśli kogoś zachęcał, inspirował do osiągania lepszych wyników w jakiejś dyscyplinie życia, to tylko z jednoczesnym, ciepłym traktowaniem innych. Zawsze podkreślał, że bez życzliwości, szacunku i szczerej uwagi rywalizacja rozbudza egoizm, niechęć, a nawet nienawiść. Parę razy w rozmowach z osobami powszechnie znanymi przyzwyczajonymi do dużych zgromadzeń ludzkich zadawał pytanie typu: "Kiedy pan w wielotysięcznym tłumie z zainteresowaniem, szczerą uwagą widział pojedynczego człowieka?" albo: "Kładąc się spać w wygodnym łóżku najedzony, wykąpany, pomyślałeś chodź raz ilu ludzi nie ma dachu nad głową? Czy zdajesz sobie sprawę jak wielu nie wie czy zobaczy kolejny dzień? Czy wzrusza cię czyjś trudny los?".
Kiedyś przed laty w seminarium jeden z najbardziej lubianych i szanowanych profesorów mawiał: "Bóg obdarza szczególnym natchnieniem tylko nielicznych. Bo jedynie nieliczni na nie zasługują."
Marcin miał w pamięci wiele ciekawych sentencji, aforyzmów wypowiedzianych przez tego mądrego nauczyciela:
"W zwykłym człowieku jest dużo chwiejności, obaw, lęków spowodowanych brakiem prawdziwej wiary. A przecież nie ma ważniejszego celu od Boga. Nic Go nie jest w stanie zastąpić. Ani udane małżeństwo, ani atrakcyjna praca, czy wymarzone wakacje w urokliwym miejscu. Bardzo różne sytuacje w jakich stawia nas los, pozwalają nam zdobyć wiedzę na własny temat. W ten sposób uczymy się odkrywać prawdę o sobie, jacy jesteśmy. Czasem to bardzo długa droga, pełna chwiejności i zwątpień. Bóg nas tak stworzył byśmy się wzajemnie uzupełniali, pomagali sobie. Żal za grzechy powinien wyraźnie wyprzedzać czas niemocy i braku sił do grzeszenia. Niepowodzenia są często jedyną szansą przywrócenia ludziom cnót, które pomyślność im odebrała. Pielęgnujmy miłość, bo miłość to więcej niż my i nasze uczucia, to Bóg w nas."
W słowach profesora zawsze było wiele ciepła i głębokiej troski o przyszłych księży, podsumował w myślach Marcin. Otwierając oczy spojrzał na siedzących z przodu młodziutkich wikariuszy. Od godziny jechali w milczeniu słuchając łagodnej muzyki. Wcześniej trochę dyskutowali, włączając się z uwagami do wypowiedzi gości audycji radiowej. Temat dotyczył miłości i uwagi. Samochód wyraźnie zwolnił, gdy zaczęli pokonywać mocno wyeksploatowany odcinek drogi, kołysząc się jak statek podczas sztormu. Prowadzący auto przerwał milczenie:
- Wiesz co? Ta droga szybkiego ruchu, jeśli tak ją można nazwać zgodnie z oznaczeniem na mapie, też jest jednym z przejawów deficytu miłości i szacunku. Po co naprawiać pofałdowany od letnich upałów i ciężkich aut asfalt, kiedy można postawić znak informujący o kiepskim stanie nawierzchni, i ograniczeniu prędkości. Sprawa załatwiona! Dla drogowców szybko i tanio. Gdyby ktoś uszkodził, zniszczył jakąś część samochodu, to są jak najbardziej w porządku, bo ostrzegali.
- Pomysłowość ludzka nie zna granic - stwierdził ten obok. - Tylko, że bezbolesny poród dzieła nie wyklucza cierpienia odbiorców.
- No właśnie! - przyznał wikariusz za kółkiem.
- Sądzisz, że zdążymy z drogami, stadionami na Euro 2012? - zapytał pasażer kierowcę.
- Raczej trudno mi to sobie wyobrazić. Dużo słów, mało czynów. Zobacz ile same papierowe projekty pochłaniają czasu. Wiesz co? Może stadiony jeszcze na ostatnią chwilę wybudujemy. Co do reszty szczerze wątpię. Jesteśmy jak słomiany ogień. Szybko się zapalamy i jeszcze szybciej gaśniemy. No cóż, a później gdy przychodzą rozliczenia, najczęściej nikt nie poczuwa się do winy. Jeśli nawet jest coś ewidentnie zawalone, to po co się przyznawać. U nas nie ma takich zwyczajów. Nastaje czas uników, spychoterapii i szukania kozłów ofiarnych.
- Ale do brania pieniędzy za pracę, nawet tę nie wykonaną, zgodzisz się ze mną, łatwiej się poczuwać - powiedział wikariusz siedzący z boku.
- O taaak! Zdecydowanie łatwiej. Sukcesy to piękna sprawa. Każdy chętnie się z nimi identyfikuje. Mają wielu ojców, tylko porażka jest sierotą.
Zauważyłeś? Jak są wyniki sportowe z dużą ilością kibiców, to nagle z dnia na dzień zakochują się w tej dyscyplinie politycy. To taka sztuczna, nieuczciwa kokieteria. A przecież nie każdy musi wszystko lubić i wszystkim się interesować.
- Też tak uważam - chętnie przyznał młody mężczyzna z boku, spoglądając na zegarek, a później odwrócił głowę do Marcina siedzącego z tyłu i zapytał - Mam nadzieję, że nie zanudzamy księdza?
- Nie zanudzacie - odpowiedział z łagodnym uśmiechem. - Kiedyś sam sporo grałem w piłkę nożną. Po jednej z kontuzji jednak lekarz poradził mi, bym przerzucił się na inną dyscyplinę sportu. Czasem oglądam mecze, ale zmienił się styl gry. Rażą mnie coraz bardziej agresywne faule, nieustanne łapanie rękami, przepychanki na polu karnym przy rzutach rożnych i wolnych, psują widowisko.
- To prawda! - przytaknął wikariusz prowadzący samochód.- Jak będą się tak nachalnie łapać rękami, może w końcu wprowadzą obowiązkowe noszenie rękawiczek ograniczających możliwość chwytania.
- No właśnie. Niezły pomysł na zimne dni, gorzej latem - zauważył ten z boku. - W latach siedemdziesiątych mięliśmy świetną drużynę, od tamtej pory nie możemy się jakoś pozbierać.
- Niestety, ale w ślad za wynikami nie poszła budowa porządnych stadionów. Skończyło się na kurtuazji i pustych deklaracjach - powiedział kierowca wjeżdżając na odcinek nowo wyremontowanej drogi.

Marcin kolejny raz pomyślał jak wiele dzieli bogatą Europę od biednej, narażonej na ciągłe konflikty Afryki. Jakże często ludzie ze starego kontynentu nie mają pojęcia, nie zdają sobie sprawy z tego w jak uprzywilejowanych warunkach żyją, biorąc pod uwagę inne kontynenty. A przecież kto biedy nie zna, temu szczęście jest trudno docenić. Mimo młodego wieku, trzydziestu paru lat, Marcin dużo widział i doświadczył. Niedawno wrócił z trzeciej misji w Afryce, tym razem w Kongo.
- Może zamiast tyle gadać, ludzie odpowiedzialni za przygotowania do mistrzostw wezmą się w końcu do roboty. Oby czuwała nad nami opatrzność Boska. Bez niej będzie ciężko - powiedział wikariusz siedzący jako pasażer. Kierowca uśmiechnął się zadając pytanie koledze:
- Znasz opowiadanie o tym jak pewien ksiądz miał kazanie o opatrzności Boskiej?
- Nie, nie znam.
- A ksiądz? - ponowił pytanie spoglądając w lusterko na tylne siedzenie.
- Jeśli dalej jest o tamie, płynącej wodzie itd. to znam, ale proszę opowiedzieć - zachęcił Marcin.
- Właśnie o tym - przyznał kierowca i po chwili rozpoczął opowieść:
Pewien kapłan bardzo oddany Bogu miał w kościele kazanie. Mówił właśnie o Boskiej opatrzności, gdy nagle dało się słyszeć coś, co przypominało wielki wybuch. Okazało się, że położona powyżej miasteczka ogromna tama pękła. Ludzie w panice zaczęli wybiegać z kościoła. Ksiądz postanowił pozostać, głęboko ufny, że Boża opatrzność go ocali. Gdy woda płynąca ulicami zaczęła wlewać się do środka, podpłynęła łódź z ratownikami, którzy krzyczeli by wskoczył do nich. Odpowiedział im, że wierzy iż Boża opatrzność go uratuje. Gdy poziom wody nadal się podnosił, wszedł na schody prowadzące do dzwonnicy. Kolejny raz podpłynęła łódź, by udzielić mu pomocy, lecz znów odmówił. Podnoszący się poziom wody zmusił kapłana do wejścia na szczyt dzwonnicy. Kiedy woda zaczęła mu sięgać kolan, podpłynął jakiś oficer motorówką. Jednak z jego pomocy także nie skorzystał, mówiąc: "Widzi pan, ufam Bogu. On mnie nie zawiedzie". Gdy kapłan utonął i poszedł do nieba, natychmiast poskarżył się Bogu: "Wierzyłem Ci. Dlaczego nic nie uczyniłeś, żeby mnie ratować.?" Bóg mu odparł: "Mylisz się. Trzy razy łódkę po ciebie wysyłałem".

Marcin wracał pamięcią do rozmowy z biskupem, która miała miejsce w diecezji pod koniec września po powrocie z Kongo:
"- To była, przyznaję zdecydowanie najtrudniejsza misja w jakiej brałem udział.
Pod wypowiadanymi słowami, gdzieś głęboko w środku tkwiło w nim uczucie żalu, pewnego niedosytu, że tylko częściowo zrealizował założone wcześniej plany. Mówił wówczas z przejęciem:
- Ciągnąca się tyle lat wojna pochłonęła 4 miliony ofiar. Ludzie udręczeni ciągłym przelewaniem krwi, ucieczkami, przenoszeniem się z miejsca na miejsce, przestali wierzyć w stabilizację i trwały pokój. Właściwie zdecydowana większość utraciła ducha, jest wewnętrznie zagubiona i już niestety w nic nie wierzy. Tym ludziom odebrano jakąkolwiek nadzieję. Są zrażeni do obcych, do zachodnich dziennikarzy, do przedstawicieli tych wszystkich państw, które niewiele czynią by na lepsze zmienić ich los."
Marcin miał przed oczami twarz przywołanego we wspomnieniach biskupa, wsłuchanego w jego gorzkie słowa. Cenił go za wiedzę i niezwykłą wrażliwość na ludzkie losy. Przełożony z dużą uwagą słuchał, tylko od czasu do czasu zadając pytanie. Na zakończenie spotkania zabrał głos podsumowując:
"- Jestem przekonany Marcinie, że zrobiłeś tyle, ile było możliwe. Od kiedy cię znam nigdy mnie nie zawiodłeś. Zawsze starałeś się być sumienny, pomocny ludziom i bardzo zaangażowany w ich sprawy. Jeszcze raz ci dziękuję za wytrwałość, za wszystkie starania. Są owoce, które przychodzą po latach. Niech Bóg cię ma w swojej opiece. Nie zawsze da się w pełni wszystko zrealizować. Pójście w drugą stronę i bezgraniczne zadowolenie z własnych poczynań też nie jest dobre. Zwykle rozleniwia człowieka, ubiera go w pychę. Za ciężką pracę, za szczere starania potrzebujemy pochwały jak kwiaty słońca. Tak już jest, poza nielicznymi wyjątkami, że cnota bez nagrody słabnie. Poprzez dawanie dobra uczymy odwzajemniania. Bywa iż proces ten zachodzi powoli, w sposób niezauważalny, ale nie należy poddawać się zniechęceniu. Wiem drogi Marcinie jak bardzo są ci bliscy biedni ludzie, zwłaszcza w Afryce. Też kiedyś byłem w podobnej sytuacji. Wracałem z misji z rozdartą duszą jak ty. Na pewno w sercach wielu tych ludzi jest teraz świadome miejsce dla Boga, dzięki tobie i twojemu zaangażowaniu."
Wypowiadając te słowa nadał im głębię, specyficzną moc. Z jego oczu biło światło i niezwykła serdeczność. Marcin poczuł przez chwilę jakby napił się nieba z bezgraniczną miłością. Jego przełożony mówił dalej:
"- Jakże często ludzie nie zdają sobie sprawy z czynionego zła. Jakże często nie mają w sobie wiary w Boga i skazują się na życie w ciągłych wątpliwościach. Jest tyle osób z poparzonymi duszami. To sprawia, że znacznie częściej chorują także fizycznie, bo duchowość i ciało są ściśle ze sobą połączone" -podkreślił biskup z dużą żarliwością.
Na dłuższą chwilę zamilkł i przymknął oczy w modlitwie. Jego smutek wydawał się narastać, gdy wyznał w dalszej wypowiedzi:
"- Mój synu widząc tyle zła i niesprawiedliwości na świecie, trudno spać spokojnie. Oczywiście mamy też wiele piękna i dobra, lecz wciąż za mało, by otrzeć wszystkie ludzkie łzy. Świat nigdy szczerze nie interesował się biednymi. Chyba, że stwarzali bezpośrednie zagrożenie dla bogatych. Tak wiele spraw niestety nie wygląda dobrze. Próbuje się za to obarczać Boga. A przecież to człowiek jest tutaj gospodarzem. Ma wolną wolę, sam dokonuje wyborów. My sami tu na ziemi jesteśmy źle zorganizowani. Nie potrafimy się wzajemnie wspierać. Przecież, któregoś dnia każdy stanie przed Stwórcą, by rozliczyć się ze swojego życia. Wyobrażam to sobie tak, że nagle czystym nie zmąconym spojrzeniem ogarniemy wszystko z naszej przeszłości we właściwym świetle i proporcjach."
Biskup uśmiechnął się kontynuując wypowiedź:
"- Szkoda marnować życie na tkwienie w błędach, w bezczynności. Róbmy tyle słusznych, dobrych rzeczy ile się da. Na różne, ale mądre sposoby przybliżajmy Boga. To nasze zadanie. Za dużo słów, filozofii, intelektualnych wywodów, gmatwa religijność. Bóg jest zbyt wielki by zmieścił się w ludzkiej głowie. Szybciej do Stwórcy zbliżają się nasze serca. Gdyby wszyscy reprezentujący Kościół szli prostą drogą, robili co do nich należy… Cóż, nawet sam Jezus miał blisko siebie zdrajcę. W obecnych czasach niestety pieniądz nabiera coraz większego znaczenia. Oślepia, rozbudza chciwość i zagłusza sumienie. Tylko dla duszy szlachetnej bogactwo, to uciążliwe brzemię. Wielu ludzi nie ogarnia podstawowych prawd, że Boga tak jak już mówiłem, pojmujemy bardziej sercem niż rozumem. Bo wiara wyprzedza zrozumienie. Zaszczepiona w jednych wzrasta szybko, w innych powoli albo wcale. Jednak nawet największej prawdy nie można przekazywać w sposób natarczywy, na siłę, bo skutek będzie odwrotny. Sprawy dotyczące duszy, głębi istnienia, są najdelikatniejszą ludzką sferą, wymagającą przede wszystkim miłości, dopiero później nauk. Z naukami czasem bywa ciężko. Ale nawet po złych zbiorach trzeba siać. Wielu odrzuciło Boga z dobrobytu, bo uważają, że nie jest im potrzebny. Inni uznali, że gdyby istniał nie przyglądałby się ich nieszczęściu. Znam osoby, którym pozornie niczego nie brakuje, a są zagubione wewnętrznie, pokłócone same ze sobą. Nie potrafią odnaleźć prawdziwego sensu istnienia. Przed ludźmi, światem udają, że wszystko jest w najlepszym porządku. Jednak taką rolę trudno cały czas grać. Gdy w życiu zbyt łatwo coś przychodzi, zwykle traci się poczucie sensu. Często właśnie wtedy, człowiek zatrzymuje się na źle pojmowanej miłości własnej, wpadając w pułapkę smutku i niezadowolenia. Ludzie, którymi nie powoduje egoizm, rozumieją bardziej istotę dzielenia się, dawania, bo wynika to z ich potrzeby wewnętrznej."
Marcin przerwał powracającą myśl z głębokimi, ważnymi słowami biskupa. Samochód, którym jechali wjeżdżał właśnie do centrum Wrocławia. Spojrzał na zegarek i powiedział:
- Serdeczne dzięki za miłą podróż. Wysiądę gdzieś tutaj, a wy jedźcie już prosto do diecezji.
- Kilka kilometrów więcej nie zrobi nam różnicy. Tym bardziej, że przed wyjazdem ze Szczecina przypominano nam parę razy, żebyśmy księdza podwieźli do samego dworca - stwierdził z uśmiechem wikariusz kierujący autem.
- Tak, tak! - wtrącił drugi. - Nie chcemy podpaść biskupowi.

"Wiem, że mnie zawsze wspierasz, kiedy tracę zapał, gdy brakuje mi sił " - w myślach zwracał się Marcin do Boga. - "Wiem, że kiedyś tak jak wszystkich zapytasz mnie o miłość. Teraz modlę się w intencji tych, co nie mogą liczyć na wsparcie duchowe bliskich. Za stojących teraz przed Tobą z pustym i zasmuconym sercem. Uczciwość choć zbiera pochwały często umiera z zimna i głodu. W świecie jest tyle pokus i pułapek. Tyle dookoła fałszywych wartości. Ludzie są mocno przywiązani do spraw materialnych, szczególnie w świecie zachodnim. Za bardzo pokładają nadzieję w potęgę rozumu, odrzucając duchowość. Chcieliby wszystko zważyć, zmierzyć, udowodnić, chociaż nie zawsze jest to możliwe. Wielu nie wierzy w Ciebie, tylu lekkomyślnie nie docenia. Nie wiedzą biedacy, że kochasz ich bardziej niż oni sami siebie. A przecież każdy pragnie miłości, akceptacji, zrozumienia. Jakże inaczej można budować lepszy świat? Tylu nieszczęśników nosi w sobie żal, urazy przez długi czas, dźwigając je jak ciężki garb. Nie ma innej drogi do wybaczenia sobie, tylko poprzez wybaczanie innym. Boże jakże złożona jest ludzka natura ze swoimi jasnymi i ciemnymi stronami. Widzę jak znaczna część wiernych odwraca się od Ciebie, gdy ich modlitwy nie przynoszą natychmiastowych skutków. Nie chcą słyszeć żadnych wyjaśnień. Czuję ich chłód, podejrzliwość gdy próbuję do nich dotrzeć. Ty wiesz najlepiej Boże, co w danej chwili komu potrzeba. Jakie zadania stoją przed nami. Tyle jest jeszcze do zrobienia, by ludzie nie chowali się za murem niechęci, uprzedzeń, zimnej obojętności. Gdyby bardziej zrozumieli wartość twoich słów sercem, żyli by lepiej, więcej czyniliby starań."
Marcin przerwał wewnętrzny dialog. Spostrzegł nagle nerwowe zachowanie młodej kobiety, odchodzącej od jednej z kas biletowych. Była przestraszona i pośpiesznie rozglądała się po całej hali dworca. Nikt z podróżnych nie zwrócił uwagi na tę sytuację. Zareagował niemal natychmiast wychodząc z jednej z kolejek obok.
- Co się stało? W czym mógłbym pani pomóc ?- zapytał patrząc w jej przestraszone oczy.
- Nie ma mojego dziecka! - powiedziała drżącym głosem. - Nie wiem gdzie jest moja córeczka?! Przed chwilą jeszcze stała przy mnie.
- Na pewno zaraz ją znajdziemy. Nie mogła daleko odejść - starał się złagodzić zdenerwowanie kobiety. - Ile córka ma lat? Proszę powiedzieć jak jest ubrana? Słyszy pani?!
- Tak. Ma pięć lat. Jest w żółto-niebieskiej kurteczce i czerwonych spodniach. I jeszcze ma czapeczkę czerwoną - dodała z przejęciem rozglądając się.
- A jak ma na imię?
- Milenka ma na imię.
- Rozdzielmy się - zaproponował Marcin. - Ja pójdę w tamtą stronę. Kto szybciej znajdzie małą, wraca tu i czeka. Dobrze? W tym miejscu! - pokazał dłonią dla pewności i szybko odszedł.
Uważnie rozglądał się na boki mijając ludzi. Całą uwagę koncentrował na małych dzieciach. Błyskawiczna selekcja czapek, kurtek i spodni, eliminowała wciąż nowych malców. Przeszedł do końca hali nie znajdując dziewczynki. Wracał tym razem trzymając się bardziej drugiej strony. Nagle poczuł lekki ból ramienia, gdy ktoś przebiegając z boku przypadkowo go potrącił. Odwrócony twarzą na wprost wejścia do dworcowej kawiarenki przystanął na moment, przepuszczając kilkunastoosobową grupę młodzieży. Po jej przejściu zobaczył niespodziewanie poszukiwaną dziewczynkę. Stała przy oszklonej ladzie wpatrzona w ciastka i kolorowe desery. Wszystkie wskazówki dotyczące rysopisu się zgadzały. Poczuł ulgę i przypływ radości.
- Milenkaaa? - powiedział ciepło, blisko podchodząc i pochylając się. Z zaciekawieniem odwróciła głowę, odwzajemniając uśmiech. Przykucnął przy niej i zapytał:
- Jakie ciasteczko byś chciała? Wybrałaś już?
- Tooo - pokazała rączką wspinając się na palce.
- Poprosimy panią, żeby nam dwa takie ciastka zapakowała. O właśnie, te z bitą śmietaną - potwierdził Marcin rozwiewając niepewność kobiety za ladą.
W trakcie pakowania spojrzała najpierw na dziewczynkę, później na niego stwierdzając:
- Dzieci mają swoje sposoby, by dostać to co chcą. Tym razem tata dał się namówić. Przed kwadransem aż miło było patrzeć jak wcinała ptysia. Dzieci są najwdzięczniejszymi klientami. Od razu widać jak bardzo im coś smakuje. Gdy byłam w jej wieku, mama też ograniczała mi słodycze. Za to mój wspaniały, wyrozumiały tata od czasu do czasu po kryjomu przed mamą kupował mi tyle, ile miałam ochotę zjeść. Ale ciastka proszę pana, mamy rzeczywiście bardzo dobre, z renomowanej, sprawdzonej od lat cukierni.
- Dziękujemy pani - powiedział, przekazując papierową torebkę z ciastkami małej, jednocześnie delikatnie biorąc ją za rękę.
- Wesołych świąt - zawołała za nimi, odprowadzając ich wzrokiem.
- My też życzymy pani pięknych świąt - odpowiedział.
Matka dziewczynki nie kryła łez wzruszenia, gdy zauważyła jak idą uśmiechnięci w jej stronę, machając z daleka rękami. Podbiegła rozemocjonowana i wzięła małą na ręce mocno przytulając. Po dłuższej chwili postawiła ją ostrożnie na posadzce i pochylając się powiedziała:
- Wiesz jak mamusia się o ciebie martwiła? Tutaj jest dużo obcych ludzi, ktoś mógłby cię przecież zabrać. Milenko! Dzieciom nie wolno tak samym chodzić. Pamiętaj! - w głosie kobiety gniew mieszał się z czułością.
Mała zajęta innymi myślami pokazała z zadowoleniem papierową torebkę i potrząsając nią pochwaliła się:
- A pan kupił mi ciastka.
Na świetlnym zegarze dochodziła czternasta dwadzieścia. Do następnego pociągu Marcin miał prawie godzinę. Postanowił pokrzepić się gorącą herbatą. Wolne krzesło znalazł w jadłodajni, pretendującej do górnolotnej nazwy “restauracja‘. Miejsce to przypominało do złudzenia salę do gry w koszykówkę, w której ktoś poustawiał dziesiątki stolików oraz długi bufet. Jednak istotną zaletą tegoż przybytku kulinarnego była w okresie zimowym wyższa niż gdzie indziej temperatura powietrzna. Ludzie po wykupieniu choćby wody mineralnej albo paczki paluszków, mieli wielogodzinne przyzwolenie na przebywanie tutaj. Marcin przysiadł się do mężczyzny pochłoniętego konsumpcją kotleta schabowego z ziemniakami i kapustą. W tym swoim brązowym, przyciasnym garniturku i kiepsko dobranym krawacie, jegomość przypominał gminnego urzędnika albo akwizytora. Jadł zachłannie, sapiąc i dysząc. Marcin starał się nie zwracać na niego uwagi. Popijał małymi łykami malinowy napar. Z życzliwym zaciekawieniem przyglądał się ludziom przy innych stolikach. Rozwinięta empatia pozwalała mu wchodzić w ich stany emocjonalne. To sprawiało, że często w różnych sytuacjach ktoś obcy nagle się przed nim otwierał. Potrafił rozbudzać nawet po krótkiej rozmowie optymizm. Umiał inspirować do ważnych przemyśleń, działań odkładanych czasem przez lata. Odkrywał przed rozmówcą potrzebującym wsparcia, jaśniejsze strony życia. Przekonująco, a jednocześnie dyskretnie podkreślał, że nic co ważne nie osiąga się na dłużej bez starań. Marcin na moment przeniósł spojrzenie na dwie młode kobiety, których wzrok poczuł na sobie. Nie spłoszyło je to wcale. Zachowywały się trochę zalotnie, prowokacyjnie. Z prawej strony przy ścianie siedziało kilka osób w podeszłym wieku, ubranych jak żałobnicy. Nie rozmawiali ze sobą. Sprawiali wrażenie nieobecnych, głęboko zatopionych we własne myśli. Kiedy tak patrzył na podróżnych, tych młodych z apetytem na życie i tych starych zmęczonych, wyciszonych, wyobraził sobie wielką rzekę. Rzekę życia, a w niej płynące niezliczone ilości małych łódek, z pojedynczymi wioślarzami. Jedne dopiero rozpoczynały swój rejs na drugi brzeg, inne już dopływały.
- No nieee! Co za dziadostwo! Wszędzie łażą, wszędzie się plączą - rzucił z agresywną niechęcią, wykrzywiając twarz, sąsiad Marcina przy stole. - Normalnie jeść się odechciewa.
Marcin odwrócił głowę i zobaczył starą kobietę, grzebiącą w kuble na śmieci przy drzwiach wejściowych. Do plastikowej torby wkładała nie dojedzone kanapki. W brudnym, za dużym płaszczu i w zniszczonych adidasach przewleczonych do połowy sznurkami, wyglądała na bezdomną.
- Każdego może spotkać taki los. Tutaj potrzebna jest pomoc, a nie pogarda - powiedział Marcin z lekką naganą w głosie.
- Co ty człowieku z czerwonego krzyża jesteś? - zapytał z ironią, z wyraźnym zaskoczeniem spocony grubas o tępawej, różowej, świńskiej urodzie. - Przecież to patologia! Widać, że wynalazki popija na okrągło.
Marcin wstał od stołu i nic nie odpowiedziawszy ruszył w stronę wyjścia. Kobieta wolno szła przed nim, jedząc łapczywie kawałek bułki i mówiąc coś do siebie. Gdy się z nią zrównał, nie zwróciła na niego uwagi. Wyprzedził ją nieznacznie i zagadnął z przyjazną troską:
- Kupię pani obiad, jakieś gorące jedzenie.
W jej spojrzeniu, przeraźliwie smutnym, pojawiła się nuta zdziwienia. Jeszcze raz powtórzył:
- Chcę kupić pani obiad. Czy pani mnie rozumie?
- Nic mi nie trzeba. Ja panie…
Teraz przyjrzała mu się dokładniej i zobaczyła spod odsłoniętego częściowo szalika koloratkę. Jej oczy pojaśniały.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus - poprawiła się i przeżegnała.
- Na wieki Wieków Amen. Pójdziemy do restauracji na obiad? Jest zimno i przydałoby się coś ciepłego zjeść.
- Ale … - przerwała na chwilę.
Marcin życzliwie patrzył na nią i czekał aż dokończy zdanie.
- Nam tam nie wolno. Nie wpuszczają. O może, tutaj… - pokazała palcem budkę
z hot dogami.
- Dobrze, chodźmy - przyjacielsko powiedział.
Przytaknęła, kiwając głową i obdarowała Marcina czymś na kształt uśmiechu. Z jej rysów twarzy można było przypuszczać, że kiedyś była ładną kobietą. Ciężkie życie jednak skutecznie zacierało zmarszczkami, piętnem zgorzknienia, ślady dawnych atrybutów. Marcin zapłacił za bułkę z parówką banknotem pięćdziesięciozłotowym i resztę trzymał w dłoni.
- Gdzie pani mieszka?
- Tutaj. Trochę teraz tutaj.
- Ale przecież są noclegownie. Zaopiekowaliby się. Tam jest łatwiej żyć.
Nie odpowiedziała. Domyślił się, że z powodu alkoholu nie dostosowuje się do regulaminu w noclegowniach. Po chwili zapytał:
- Jak zapłacę z góry za kilka porcji, będzie pani tu przychodziła?
- Będę.
- No to tak zrobimy - zakomunikował.
Była mu szczerze wdzięczna i trochę zawstydzona, gdy na pożegnanie podał jej rękę. Po kilkudziesięciu metrach odwrócił się. Kobieta stała dokładnie w tym samym miejscu, wciąż jeszcze patrząc na niego. Postanowił, że spróbuje coś zrobić dla tych ludzi z dworca. " Przecież ktoś powinien im pomóc. To dzieje się na oczach tysięcy podróżnych, nie w biednej Afryce, tylko w samym środku Europy", rozważał Marcin ze smutkiem. "Taka sytuacja nie jest jedynie problemem ubogich, zagubionych, którzy stracili kontrolę nad własnym życiem, lecz wszystkich tych, co mogliby zmienić obecną sytuację. Potrzebne są pieniądze, ale nie mniej od nich liczy się szczera troska innych ludzi. Czasem człowiek wpada w życiowe pułapki, z których nie widzi wyjścia, albo nie ma sił się uwolnić. To tak, jakby chciał sam siebie wyciągnąć z bagna za włosy. W dzisiejszym świecie wielu ludzi, zbyt wielu, nie nauczyło się kochać. Jakże dużo jest takich, co nie potrafią nawet polubić siebie."
Marcin szedł szarym, kiepsko oświetlonym tunelem w kierunku peronu, na który za kilka minut miał wjechać jego pociąg. Jeden z notorycznych bywalców dworca PKP, z zaciekawieniem obserwował wcześniejszą scenę przy budce z hot dogami. Postanowił teraz trafić sponsora "babci" na małą gotóweczkę. Podbiegł do Marcina w połowie schodów prowadzących na peron ze słowami:
- Przepraszam uprzejmie - tak zaczął swój dyżurny tekst. - Drogi kolego, proszę o wsparcie. Bądź taki dobry i daj parę złociszy na jakiś flakonik albo piwko, bo lać mi się chce, a nie mam czym.
Marcin zmierzył wzrokiem smakosza tanich trunków i po chwili wahania wyjął z kieszeni kilka drobnych monet. Typ świra-entuzjasty głośno podziękował i szybko stracił zainteresowanie darczyńcą.

Pociąg z niewielkim opóźnieniem dojeżdżał do Wałbrzycha. Miarowy, jednostajny stukot kół i ciepłe powietrze w przedziale wprowadzały senną atmosferę. Pasażerowie siedzieli w milczeniu, jedni wpatrując się w okno, inni z zamkniętymi oczami trochę przysypiali. Marcin przerwał fragmentaryczne wspomnienia z trzech ostatnich wigilii, spędzonych daleko od kraju i rodziny. Z każdą chwilą czuł bardziej jak wypełnia go radość, że znowu usiądzie z bliskimi przy wspólnym stole, że będzie się mógł z nimi podzielić opłatkiem, życząc im zdrowia i spełnienia marzeń. Już za kilka minut, z niektórymi przywita się na peronie, a pozostałych serdecznie uściska w domu rodziców. Wstał, by zdjąć z półki torbę podróżną.






























I Oskar "2"

"Czasem w jednej chwili zdarza się to, na co nie miało się nadziei przez całe dotychczasowe życie" - powiedział Robert z nutą tajemniczości.
Po chwili na jego ustach tańczył leciutki uśmiech.
- Nie bardzo wierzyłem Oskar, w prawdziwą, dojrzałą miłość, że to właśnie mnie się taka przydarzy. A tu nagle pojawiła się Renata. Przybyła niespodziewanie jakby ze snu, a nie z realnego życia. Nie chodziło tylko o przyciąganie fizyczne. Zachwyciła mnie także pięknem wewnętrznym, które z każdym dniem bardziej odkrywałem. Ja zdeklarowany przeciwnik małżeństwa z chroniczną niechęcią do stabilizacji, zmieniłem niemal z dnia na dzień, ugruntowane trzydziestopięcioletnie poglądy. Koledzy mieli świetny ubaw widząc jak mnie tąpnęło, jak straciłem luz i pewność siebie.
- Nie dziwię się im - zaczął wesoło Oskar. - Skoro w tak krótkim czasie wyszło, że jesteś stracony dla kawalerskiego stanu, mimo wielokrotnych zapewnień. Sporo facetów ma alergię na podpisywanie kwitów i biżuterię. Ja to rozumiem. Niektórzy filozofowie twierdzą, że małżeństwo jest triumfem optymizmu nad zdrowym rozsądkiem.
- To się akurat dosyć często potwierdza. Niestety, wielu źle ulokowało swój optymizm. Do czasu poznania Renaty, też z upodobaniem głosiłem podobne poglądy. No cóż, z kobietami bywa różnie, sam dobrze wiesz - rzucił Robert popijając drinka. - Coraz więcej jest takich, które uroda stworzyła, a później pokonała. Moje związki z kobietami szybko się rozpadały. Nie miałem cierpliwości. Najdłuższy trwał rekordowo, aż trzy lata, ale szczerze mówiąc ostatnie miesiące czułem się jak w potrzasku. Byłem w emocjonalnym zawieszeniu, coś między śmiertelną nudą, a poczuciem utraty szacunku do samego siebie. W pewnym stopniu też do tego przyczyniły się moje wcześniejsze doświadczenia z domu rodzinnego. Myślę, że w jakiś sposób zostałem okaleczony. Moi rodzice żyli ze sobą niestety jak pies z kotem. Nieustanne nieporozumienia, wzajemne uprzedzenia, podsycana niechęć, aż do nienawiści włącznie. Do tej pory nie umiem mówić o tym z właściwym dystansem. Ich nawet przelatująca przez pokój mucha była wstanie skłócić!
- Doskonale to rozumiem Robert, tak jakbym słuchał opowieści o moich dziadkach, którzy wychowywali mnie przez kilka lat. Dramatyczna historia, ale może na inny raz. Wracając do kobiet, ktoś kiedyś powiedział, że życie bez nich jest jak jedzenie bez soli. Można się obyć, ale wszystko staje się mdłe.
- Czasem lepiej niech mdli, szczególnie w sytuacji, kiedy istnieje duże prawdopodobieństwo zatrucia. Zgadzam się z tobą Oskar, masz rację - przyznał Robert dodając:
- Żadne z doświadczeń nie wpływa aż tak głęboko na człowieka jak prawdziwa miłość i głęboka rozpacz. By nauczyć się naprawdę doceniać istotne wartości, umieć je w pełni dostrzegać, potrzebne są nie tylko zakręty życiowe, ale i wstrząsy. Znam nieprzebrane ilości kobiet, dla których niestety małżeństwo jest rodzajem kariery, albo przynajmniej sposobem na stabilizację materialną. Są takie, co zdają się całkowicie na faceta, oplatając go jak bluszcz.
- Dla mnie, to wyuczona bezradność - przerwał Oskar.
- No właśnie! Niestety trafiałem parę razy na takie księżniczki. Przy nich cały romantyzm szybko wyparowywał, zawężały się wszystkie pozytywne perspektywy. Przestawałem sam siebie rozumieć, czułem się straszliwie samotny. Przeważnie im ładniejsza, tym okazywała się droższą formą trutnia. Chyba nie umiałem przez dłuższy czas wybierać.
- Powiem ci, że miałem to szczęście poznać wiele kobiet, mądrych utalentowanych, lojalnych, oddanych swoim mężczyznom. A co powiesz o zbyt mocno zaradnych, wszystko wiedzących! - zapytał Oskar.
- Takie też miałem. Dramat, ale zupełnie inny! - wykrzywiając twarz stwierdził Robert. - Nie dają rozwinąć się facetowi, sprawiają wrażenie, że potrzebny jest tylko do przynoszenia pieniędzy, do drobnych prac domowych i incydentalnie w nagrodę do pościeli. Oskar, lubię się czuć opiekunem, ale nie o specjalności kasjer. Bo wtedy poranna rozmowa z kobietą zaczyna się koncertem życzeń, a wieczorna gorzkimi żalami. Nie jestem centusiem, lubię sprawiać bliskiej mi kobiecie przyjemność, radość, obdarowywać ją. Wiesz co? Kiedy czasem po latach spotykam moje ex, jestem wdzięczny losowi, że nie jesteśmy razem.
- Wyjąłeś mi to z ust! - przyznał Oskar. - Ooo, idzie Renata.
- To jeszcze coś ci powiem - oznajmił Robert. - Niestety, ale kobiecy blask często oślepia zarówno obserwatora jak i źródło blasku. Takie gwiazdeczki częściej myślą, że mają rację, kiedy jej nie mają. Tracą poczucie rzeczywistości. Najlepszym lekarstwem jest czas.
- Jakie lekarstwo? Co znów za gwiazdeczki? O czym ach, o czym mój kochany mąż tak rozprawia?
- Że uwodzisz mnie podczas snu. Szczególnie i zwłaszcza w gwiezdne noce.
- Naprawdę? - uwodzicielsko zapytała, patrząc mu namiętnie w oczy.
- Nie może się ciebie nachwalić - dorzucił Oskar.
- No tak! Wystarczyło, że zostawiłam was na kwadrans. Domyślam się, że w tym bilansie były też inne kobiety? Czemu tak zamilkliście?
- Jeśli były, to ogólnie - usprawiedliwił się Robert.
- Bardzo połowicznie - dorzucił Oskar.
- Wszystkie w cieniu pawia, czyli ciebie kochanie - wyznał z czułością do żony.
- Ach wy mężczyźni, umiecie kobiecie podsłodzić - westchnęła machnąwszy ręką.
- Robert powiedział, że niezwykle szybko zweryfikowałaś jego poglądy na temat małżeństwa. Nie każda kobieta ma taki dar przekonywania. W samych superlatywach opowiadał o tobie, bardzo pozytywnie - zaznaczył Oskar.
- Dziękuję za przychylność - odpowiedziała ciepło, uśmiechając się. - Moje zdanie na temat małżeństwa jest od dawna ugruntowane i następujące:
Z bardzo udanego związku trudno jest ukraść kochającego partnera. Czasem się zdarza, ale nikt na tym dobrze nie wychodzi. Cóż, zakazany owoc pociąga tylko, że później przychodzi płacić wysoką cenę. Jeśli ludzie nie nauczą się wzajemnego szacunku, kompromisów, niezbędnej lojalności, to nawet największe uczucie może zamienić się w udrękę. Podoba się panom mój wywód? - zapytała zadziornie, a oni pokiwali z zaciekawieniem głowami. - W takim razie kontynuuję. Fundamentem związku dwojga ludzi, tak uważam, nie może być wyłącznie łóżko. To ważna dziedzina budująca i utrwalająca wzajemną bliskość, choć często także stanowi przyczyny nieporozumień. Osoby, które wciąż chciałyby być w stanie jaki daje zauroczenie oraz początkowa faza zakochiwania się, są skłonne szybciej zrywać dotychczasowe związki - stwierdziła i spojrzała na nich bardziej przenikliwie, na moment zawieszając głos. - Wychodzą z tych związków, oczywiście nie dlatego tylko, że były nieudane, ale właściwie głównie po to, by znów dać się ponieść emocjom silnego pożądania, niepewności, tajemnicy, która intryguje i zaciekawia. To dla wysokiego poziomu adrenaliny, swego rodzaju oszołomienia , często dokonujemy złych, przynoszących rozczarowania wyborów. I co wy na to ? - zapytała Renata unosząc dumnie głowę.
Wykorzystując moment ciszy, dodała jeszcze:
- Małżeństwo, to nie spółka z ograniczoną odpowiedzialnością.
- Brawo, brawo ! Trafiony zatopiony - klaszcząc powiedział z kurtuazją Oskar. - Trochę mnie zamurowało. Rozmowa z tobą , to prawdziwa przygoda intelektualna. Robert jest wyjątkowym szczęściarzem.
- Co pijesz? - wtrącił wesoło Robert. - Po tym tekście należy ci się kolejny porządny drink. Mam nadzieję, że nie pogrążysz mnie finansowo.
- No właśnie! Tego nie wiem. Jeśli będziesz mnie w ten sposób motywował, obawiam się, że będę sypał miłe rzeczy jak z rękawa. Już mi się cisną na usta następne komplementy. Zwłaszcza pod adresem Renaty.
- Ooo, błysnęła mi w głowie czerwona kontrolka. Niedobrze! Pamiętaj żebyś tylko nie przegiął, bo to moja działka - stwierdził Robert grożąc palcem.
- Co biedny mam począć, kiedym spłoszony przestrogą - żartował Oskar. - Muszę spełnić zazdrosne rygory - powiedział przepraszająco ze zbolałym , lękliwym spojrzeniem.
- No chłopaki, dosyć już tego aktorzenia i żonglerek słownych. Nie koncentrujcie się aż tak na sobie, niepoprawni narcyzi. Mam pytanie… idziemy wieczorem potańczyć do dyskoteki?
- No, ale kochanie dlaczego nie pytasz tylko mnie? Mam o to pretensje! Jeszcze przed wyjazdem przecież rezerwowałem wszystkie tańce z tobą. Złotko ty moje, chyba nie chcesz skorzystać z dobrodziejstwa amnezji ?- żartował sobie jak zwykle Robert.
- Poważnie? - zapytała udając niepewność Renata. - Teraz, to kochanie moje. Cóż, jeszcze będę musiała dokładnie przejrzeć listę parkietowych pretendentów na dzisiejszy wieczór.
- Wy sobie posprawdzajcie listę, a ja idę na godzinę, dwie, do pokoju - powiedział Oskar.
- No co ty? - zdziwił się Robert. - W taką deszczową pogodę sam będziesz w pokoju siedział? Zmęczymy jeszcze po 200 gram , zamawiam?! - powiedział czekając na reakcję.
- Dzięki, ale nie dam rady. Coś mnie bierze na spanie. Nooo dobrze, jeszcze chwilę. Opowiem wam nieco inną historię o Narcyzie. Są oczywiście różne wersje, mnie się spodobała ta z "Alchemika" Paula Coelho. Chyba, że ją znacie?
- Nie pamiętam dokładnie, czytałam kilkanaście lat temu. Robert chyba nie. Chętnie posłuchamy.
- Potwierdzam, nie czytałem - przyznał Robert.
- Coehlo przypomniał jak tą historię zakończył mój imiennik Oskar Wilde. Aaa, może opowiem od początku:
"Urodziwy młodzieniec chodził codziennie podziwiać własne odbicie w tafli jeziora. Był tym tak zaabsorbowany, że któregoś razu wpadł do wody i utonął. W miejscu, gdzie wpadł wyrósł kwiat, który nazwano narcyzem. Po śmierci Narcyza leśne boginie, Oready, przybyły nad brzeg dawniej słodkiego jeziora i zastały je przemienione w słono-gorzką czarę łez.
- Dlaczego płaczesz? - spytały Oready.
- Płaczę za Narcyzem - odrzekło jezioro.
- W cale nas to nie dziwi - powiedziały wówczas. - Całymi dniami uganiałyśmy się za nim po lasach, ale jedynie ty mogłeś z bliska rozkoszować się jego urodą.
- Narcyz był zatem piękny ? - zdziwiło się jezioro.
- Któż lepiej od ciebie mógłby to wiedzieć ? - wykrzyknęły zaskoczone Oready. - To przecież nad twoim brzegiem pochylał się każdego dnia.
Jezioro zamilkło na chwilę, po czym rzekło:
- Opłakuję Narcyza, ale nie dostrzegłem nigdy, że jest piękny. Opłakuję Narcyza, bo za każdym razem, kiedy pochylał się nade mną, mogłem dojrzeć na dnie jego oczu odbicie mojej własnej urody".

COPYRIGHT © 2014 Marek S.  Marek S.     |     ALL RIGHTS RESERVED     |     Regulamin     |     Polityka Prywatności i Cookies     |     kontakt     |     Valid XHTML 1.1     Poprawny CSS!