mareks

Kompozytor to człowiek, który, częstokroć z pomocą niczego nie podejrzewających muzyków, łazi i narzuca swą wolę niczego nie podejrzewającym cząsteczkom powietrza.Frank Zappa   

Twój koszyk jest pusty!

„ 66 DNI Z ŻYCIA ILONY S.”



Karpacz – czwartek, 2 stycznia 2014 r. godz. 20.34

Konfrontacja marzeń z rzeczywistością nie jest łatwa. Niestety „element baśniowy” wprowadzany przeze mnie w krwiobieg, regularnie od tygodnia, stracił swą magiczną moc. Czuję, że coraz bardziej grzęznę w psychicznym dołku. Z domu nie wychodzę od sylwestrowego wieczoru. Zupełnie przestali obchodzić mnie inni ludzie, podobnie jak ta cała wrzawa z fajerwerkami i krzykliwymi śpiewami na cześć nowego roku. Teraz jestem, gdzieś na peryferiach życia, na jakimś zakichanym bocznym torze. Zachłannie lgnę do ciszy, ale i tak nie mogę znaleźć sobie przyjaznego miejsca. Bez celu, półprzytomna obijam się z konta w kąt, jak dziki, przestraszony ptak złapany do klatki. Poza kilkoma rozmowami telefonicznymi z Tomkiem z nikim się nie kontaktuję. Jestem nieosiągalna!!!


Karpacz – piątek, 3 stycznia 2014 r. godz. 10.17

Nie śpię od ponad godziny. Jestem półprzytomna. Pomimo podwójnej dawki proszków przeciwbólowych nadal mam w głowie „helikoptery”. Żołądek nie chce przyjmować niczego poza wodą mineralną niegazowaną. Z trudem człapię po pokoju, boli mnie wszystko. Czuję się jak smagana batem szkapa węglarza, z pełną furą w deszczu pod wiatr.


Godz. 14.10
Udzielam sobie nagany ustnej powtarzając kolejny raz, że w moim menu nie może przeważać, jak ostatnio, półwytrawne australijskie wino białe. Muszę się przełamać, chociaż trochę zjeść coś gorącego. W lodówce jest jeszcze cały kurczak, nietknięte gołąbki i barszcz czerwony. Może spróbuję zacząć od barszczu mimo całkowitego braku łaknienia. Koniecznie powinnam wyjść z domu na świeże powietrze. No właśnie! Spacer i rześkie powietrze zawsze dobrze na mnie działały. Póki jeszcze słońce nie schowało się za szczyty gór zrobię parę zdjęć.


Godz. 16.03
Przed chwilą wróciłam z długiego spaceru, jednego z ostatnich przed moim wyjazdem. Byłam aż przy Świątyni Wang, skąd roztacza się piękny widok na Kotlinę Jeleniogórską oraz najwyższy szczyt Sudetów, Śnieżkę. Później schodząc obserwowałam z większą niż zwykle uwagą, położone znacznie niżej, przycupnięte do głównej drogi oraz licznych wzniesień z łąkami i lasami, małe pudełeczka pensjonatów, domów wczasowych, przykryte stromymi dachami. Zrobiłam też kilka zdjęć ogromnemu hotelowi ''Gołębiewski'', który już z zewnątrz jest wyjątkowo okazały, podobno największy w Polsce. Jego urokliwe położenie w miejscu szczególnie nasłonecznionym sprawia, że widoczny jest z wielu punktów górskich szlaków. Gdy pierwszy raz w nim byłam wielkość hotelowych przestrzeni zrobiła na mnie duże wrażenie. Wracając do dzisiejszego spaceru... nasunęło mi się sporo różnych refleksji. Kilka najważniejszych postanowiłam zapisać zanim wylecą mi z głowy.
1. Życie to nie tor wyścigowy pomiędzy kołyską, a cmentarną bramą.
2. Nie można od innych oczekiwać więcej niż od siebie. Nikt przecież nie może za nas wyspać się, nasycić głodu, przeżyć choćby minuty.
3. Nieustanne rozpamiętywanie trudnych chwil, rozdrapywanie ran niczego nie rozwiążą. Nikt nie obiecywał, że życie będzie nieprzerwanym pasmem radości, sielanką. Ktoś dawno temu już słusznie zauważył, że „ciężko jest lekko żyć”. Zachowywanie się jak obrażone dziecko w piaskownicy z czasem przysparza tylko nowych problemów.
4. Świadomość nie tylko własnych uzdolnień, talentów, ale także popełnianych błędów, słabych stron, stwarza właściwe warunki do pracy nad sobą. Pułapką, w którą wpada wiele osób jest zbyt mocno pielęgnowana i ślepo szanowana wiara w własną nieomylność.


Karpacz – sobota, 4 stycznia 2014 r. godz. 15.00

Powinnam tryskać radością, bo jutro o tej porze, tak jak chciałam przez ostatnie dni, będę już w Londynie. Tylko, tylko że … dzieje się to w dużym pośpiechu, na wariackich papierach. Nie wiem, pojęcia nie mam, co będzie dalej… jak poukładają się moje sprawy? Czy szybko znajdę jakąś pracę, względnie sensowną? Ile czasu będę mieszkać u Tomka zanim uzbieram pieniądze na własne lokum? To wcale nie wygląda kolorowo!!! Raczej nie widzę tego wariantu, byśmy zostali parą, chociaż budzi sympatię i może podobać się kobietom. Nie jest w moim typie. Niestety nie pociąga mnie. Właściwie, co ja o Tomku wiem ??? Szczerze powiedziawszy niewiele. Historia naszej znajomości nie ma nadzwyczajnych, mocno wiążących nas wątków. Spotkaliśmy się zupełnie przypadkiem pewnego lipcowego poranka w Pobierowie. Ten dzień był wyjątkowo nieciekawy, chłodny, dżdżysty, daleki od romantycznego. Mój mężczyzna akurat musiał przerwać urlop w związku z pilnymi sprawami zawodowymi. Byłam niesamowicie zła na cały świat, bo to był nasz pierwszy dłuższy wyjazd. Szłam opustoszałą plażą skrywając się pod parasolką. Nagle silny podmuch wiatru wyrwał mi ją z dłoni i wrzucił do wody kilkanaście metrów od brzegu. Wtedy pojawił się on i wskoczył w ubraniu do morza by ją wyłowić. Zrobił na mnie miłe wrażenie nie tylko z tego powodu. W jego twarzy było coś, co mówiło, że jest rozsądnym, poukładanym mężczyzną, z nutą fantazji. W krótkiej rozmowie wydał mi się inteligentny, dowcipny, a przy tym wyważony i bardzo taktowny. Nie próbował wykorzystać znakomicie nadarzającej się sytuacji, by się ze mną umówić. Los jednak miał swój plan, który szybko wprowadził w życie. Jeszcze tego dnia wieczorem znów się natknęliśmy na siebie w pewnej restauracji, gdzie wiele osób lubiło przychodzić, aby posłuchać znanych przebojów w zaskakująco przyzwoitym wykonaniu. Przez kolejne cztery dni, aż do końca mojego pobytu nad morzem, niezobowiązująco spotykaliśmy się w kawiarenkach, prowadząc różne sympatyczne rozmowy. Żeby sytuacja była całkowicie jasna, już na początku przemyciłam wprost informację o moim narzeczonym. Przyjął to spokojnie o nic nie wypytując. Przy tej okazji nadmienił tylko, iż w przeciwieństwie do mnie, w tej dziedzinie nie ma się czym chwalić, bo jego kilkuletni związek właśnie rozpadł się miesiąc temu. Powiedział, że lubi obserwować i poznawać ciekawych ludzi, ich historie, ich opinie na różne życiowe zagadnienia, bo to mu pomaga w tworzeniu nowych tematów do pisania. Gdy zaczęłam pytać bardziej szczegółowo zwierzył się, że napisał kilka sztuk teatralnych oraz dwie książki. Stwierdził, iż mimo podejmowanych, licznych prób, aby zainteresować kogoś tą twórczością, od lat odbija się od ściany obojętności. W związku z nikłymi szansami na znalezienie pracy dzięki, której miałby możliwość zarobić potrzebne pieniądze na wydanie „swoich rzeczy”, w 2010 roku zdecydował się na wyjazd do Londynu. Dyplom wyższej uczelni na razie schował głęboko do szuflady. Doskonale go rozumiem. Też tak niedawno zrobiłam. Nie zdążyłam się zbytnio nacieszyć wyuczonym zawodem nauczycielki. Niespodziewanie zredukowano mnie w związku z cięciami budżetowymi w oświacie.

Niebo nad Morzem Północnym – niedziela, 5 stycznia 2014 r. godz. 14.17

Jestem jednym z ponad setki ludzików tkwiących w samolocie zawieszonym między niebem a wodą, całkowicie zdana na innych. Moje życie zależy od wiedzy i umiejętności pilotów, od konstruktorów tego żelaznego ptaka, od tuzina techników odpowiedzialnych za obecny stan, od kontrolerów lotu, no i sama nie wiem kogo jeszcze, nie zapominając o warunkach pogodowych. Różnice w gęstości powietrza sprawiają chwilami, że samolot ma nagłe skoki w dół, jakby był strącany w otchłań. Nie jest to mój ulubiony sposób spędzania czasu wolnego. Po cichutku modlę się o szczęśliwe lądowanie. Tak sobie myślę, że teraz jest właściwy moment, żeby odciąć mentalny garb z toksycznymi wspomnieniami, by wyciszyć sfermentowane myśli i zacząć wszystko od nowa. Tylko, czy jest to w pełni możliwe??? Na lotnisku w Warszawie napisałam wiersz z optymistycznym zakończeniem. Oto jego treść:
Czasem smutek przytula mnie czule,
Do ogrodów prowadzi zadumy.
Tutaj szronem pokryte kwiaty,
Łakną słońca skrytego za chmury.
Z każdym krokiem ubywa światła,
Coraz bardziej jest mroźne powietrze
I dostrzegam krainę rozpaczy,
Jak łzy słone padają w niej deszcze.
Więc czym prędzej zawracam z tej drogi,
Co sił biegnę, by uciec z cienia.
Pragnę ogrzać zmarznięte dłonie,
Chcę zobaczyć znów błękit nieba.
Wreszcie jestem, gdzie radość przenika,
Gdy się tylko serce otworzy!
Pośród muśnięć złocistych promieni,
Życia rytm tu wiruje miłością.
Skrzydła szczęścia mi rosną u ramion
W chwilę później unoszą wysoko.
Chcę podzielić się tym uczuciem
Z całym światem – z każdą istotą.


Londyn – niedziela, 5 stycznia 2014 r. godz. 14.42 /słowa nagrane na dyktafon/

Od kilku minut jestem na lotnisku w Londynie. Robi naprawdę duże wrażenie. Jest znacznie większe niż przypuszczałam. W tym tłumie nieznanych mi osób, trochę niezdarnie skrywam zagubienie. Czuję jak ogarnia mnie nowy rodzaj obaw z tajemniczą aurą w tle. Niezbyt chłodną, ale wymuszającą zachowanie dystansu. Wyobraziłam sobie siebie, jako drobinę pyłu przeniesioną nagle tysiące kilometrów, w obce miejsce.


Londyn – poniedziałek, 6 stycznia 2014 r. godz. 11.34

Tomek pojechał rano do pracy. Nawet nie usłyszałam - kiedy wyszedł. Z tego wszystkiego, co mówił wczoraj, połowy spraw nie pamiętam. Zakodowałam tylko kilka podstawowych informacji, że klucze od mieszkania leżą na ławie obok laptopa, że kawy nie trzyma w tej samej szafce, co herbatę, żeby nie przenikały się zapachami, że zadzwoni z pracy koło południa. Czyli już nie długo! Muszę go pochwalić… specjalnie wziął dzień wolny z pracy, żeby mnie odebrać z lotniska i zająć się wszystkim w domu. Czekał na mnie z pięknym bukietem kwiatów! Z myślą o mnie, jak żartobliwie zaznaczył, zrobił generalne porządki w mieszkaniu i wykupił połowę towarów żywnościowych w pobliskim markecie. Nie przypuszczałam, że będzie pamiętał, jakie specjały czekoladowe lubię najbardziej. Zgodnie z naszą umową telefoniczną zorganizował dodatkowo do spania gruby wygodny materac i dał mi szansę wyboru pomiędzy nim a swoją dotychczasową wersalką. Przypomniałam sobie wtedy rozmowę telefoniczną z przed kilku dni, co mi wówczas rzekł: „Tak jak powiedziałem, będziesz miała swoje osobne miejsce do spania i nie musisz się obawiać w tym względzie jakiejkolwiek zasadzki. To nie w moim stylu. Z resztą trochę już chyba miałaś okazję poznać moje poglądy, odnośnie spraw bardzo osobistych.


Londyn – wtorek, 7 stycznia 2014 r. godz. 11.15

Podawanie przeze mnie czasu w dzienniku z aptekarską dokładnością, co do minuty, nie ma większego sensu. Od dzisiaj będę wpisywała zaokrąglając.
Tomek jest teraz w pracy. Widzę, że stara się być bardzo przyjacielski i troskliwy. Wczoraj po kolacji, chociaż był zmęczony zawiózł mnie do centrum i spacerowaliśmy nad Tamizą. Zapamiętałam jedno z przytoczonych przez niego opowiadań pewnego hinduskiego autora, który nazywa się Anthony de Mello. Oto jego treść:
Pewien londyński tramp doszedł do bulwaru nad Tamizą i zdecydował, że to będzie dobre
miejsce na nocleg. Zjadł kromkę chleba wcześniej wyproszonego od przypadkowych
przechodniów i owinął się w swój stary płaszcz, bo mżyło. Właśnie miał przymknąć oczy
ułożony już do snu, gdy nagle pojawił się elegancki Rolls-Royce. Wysiadła z niego piękna
młoda dama i powiedziała:
- Mój dobry człowieku, chyba nie zamierzasz spędzić nocy na tym nabrzeżu?
A tramp na to:
- Ależ tak.
Ona w odpowiedzi:
- Nie mogę na to pozwolić. Zabieram pana do mojego domu. Tam zje pan gorącą kolację i
wygodnie się prześpi.
Nalegała, aby włóczęga wsiadł do samochodu. Wyjechali poza granicę miasta, gdzie
znajdowała się okazała rezydencja i rozległe włości damy. Został wprowadzony do środka
przez majordomusa, któremu dama poleciła:
- James, dopilnuj, by położono go w którymś z pokoi dla służby i dobrze potraktowano.
Tak też James uczynił. Młoda dama rozebrała się i już miała się położyć do snu, gdy nagle
przypomniała sobie o swoim gościu. Narzuciła coś na siebie i powędrowała korytarzem do
skrzydła przeznaczonego dla służby. Dostrzegła światło w pokoju, w którym zakwaterowano
trampa. Pukając delikatnie w drzwi, otworzyła je i zauważyła, że mężczyzna jeszcze nie śpi.
- Czy jesteś zadowolony z przyjazdu tutaj, czy smakowała ci kolacja? – zapytała.
- Nigdy w życiu tak dobrych potraw nie jadłem, proszę pani. A ta pachnąca kąpiel, coś
naprawdę bajecznego – padła odpowiedź.
- Czy teraz już nie odczuwasz zimna? – pytała dalej.
- Ależ nie, jest cudownie ciepło.
Zapytała w końcu:
- A może potrzebujesz towarzystwa? Bądź tak miły i posuń się trochę! – mówiąc to
podeszła do niego.
Poczuł się atrakcyjny jak za najlepszych lat godowych i ochoczo zrobił jej miejsce
przesuwając się w bok i… wpadł do Tamizy!


Godz. 16.10
Całe popołudnie wypełniam sobie różnymi zajęciami. Przed chwilą wyczyściłam kafelki w łazience. Jest mikroskopijna. Kuchnia też niewiele większa. Całe mieszkanie, to raptem niecałe 30 metrów kwadratowych.


Londyn – środa, 8 stycznia 2014 r. godz. 21.40

Właśnie skończyłam telefoniczną rozmowę z Tomkiem. Powiedział, że dzisiaj w pubie mają wyjątkowo dużo gości i wróci dopiero po północy. Tak sobie myślę, co ze mną dalej będzie? Na razie pracy nie mam, zapasu pieniędzy też nie. Chyba powoli, ale nieuchronnie kończy się niestety czas mojego nowego kredytu życiowego. Coś czuję, że niebawem nadejdzie chwila spłacania zaciągniętego długu. Wiem nie od wczoraj, że na ogół mężczyźni są dosyć niecierpliwi w sprawach łóżkowych. Szybko by chcieli rozszyfrować „kod dostępu” i mieć to już za sobą, zwłaszcza, gdy kobieta im się podoba. Zdążyłam się kilkakrotnie w życiu przekonać, że bezinteresowność bywa umiejętnie zakamuflowaną, interesowną grą. Pod tym względem jednak nie potrafię prześwietlić Tomka. Na razie z niczym niby nie naciska, nie próbuje też osłabić mojej kobiecej czujności przy pomocy „baru”. W nocy dzielą nas tylko niecałe dwa metry! Profilaktycznie rozważałam już różne warianty obronne, gdyby niespodziewanie próbował wbrew mojej woli przejść do ofensywy. Najskuteczniejszy wydaje mi się tekst, że jestem lesbijką, a jego traktuję jak rodzonego brata. Muszę wspomnieć o wczorajszym wieczorze. W pewnym momencie w trakcie rozmowy rzucił do mnie znienacka tekstem: „ Kiedy tak na mnie patrzysz czuję, że skoczyłbym dla ciebie z urwiska.” Długo się nie zastanawiając odpowiedziałam chłodno: „ Przestań tak mówić, bo upomną się o ciebie psychiatrzy!” Bardzo go rozbawiły te słowa. Wracając do teraźniejszości… zastanawiam się ile to już razy robiłam porządkowanie swojego życia? Czy rzeczywiście, jak ktoś mi kiedyś zarzucił, jestem pechowcem i stale przyciągam różne nieszczęścia? Może czasami zdarzało się, że byłam zbyt lekkomyślna, ale nie uważam się za złego człowieka. Owszem lubię wygodne życie, pieniądze są dla mnie ważne. Co w tym niezwykłego? Taki jest teraz świat, że wszyscy zabiegają o pieniądze! Nie przyleciałam przecież do Londynu w celach turystyczno-krajoznawczych. Łapię się na tym, że może przesadzam z tym ciągłym suszeniem głowy Tomkowi o pracę? Dzisiaj rano przy śniadaniu z poważną miną poprosił mnie, bym wykazała większą cierpliwość i grzecznie przypomniał, że gdybym nie spóźniła się z przyjazdem o cały tydzień, miałabym od 1 stycznia fajną pracę w herbaciarni u dobrej znajomej szefa pubu, w którym jest zatrudniony. Ma rację… brak zdecydowania czasem wiele kosztuje.
Właśnie w tym momencie przypomniałam sobie moje dawne oratorskie popisy z czasów studenckich, gdy przy różnych okazjach chętnie rozwodziłam się na temat demoralizującego wpływu pieniądza. Żarliwie i kwieciście podkreślałam, jak potrafi człowieka wytresować oraz sprowadzić do roli narzędzia, przedmiotu. Zarzekałam się, że ja taka nigdy nie będę. No i co? Wygląda na to, że los znów cierpliwie poczekał, a teraz z cynicznym uśmiechem wystawia mnie na kolejną próbę. Wiem! Wcześniej, czy później każdy przechodzi ważne egzaminy życiowe, ma do wypełnienia określone zadania. Myślę, że zadania na miarę możliwości!? Zauważyłam, że istnieje pewna reguła. Otóż, niektóre sprawy wracają do nas wielokrotnie w różnych okolicznościach. Zwykle wtedy, gdy nie zrealizowaliśmy ich w ogóle albo w niewłaściwy sposób.


Londyn – czwartek, 9 stycznia 2014 r. godz. 9.50

Zjedliśmy razem śniadanie i Tomek pojechał do pracy. Dając mi przyjacielskiego buziaka w policzek kurtuazyjnie rzucił w progu, że dzisiaj wróci około 15.00. Poprosił, żebym była gotowa, bo zabiera mnie na kilkugodzinny wypad po mieście. To miły gest z jego strony! Ciekawe, co wymyślił? Doceniam to, że stara się poprawiać mi nastój, trochę zważony ciągłym przesiadywaniem w domu. Jest bardziej opiekuńczy niż sądziłam. Nadal nie czuję z jego strony żadnych przejawów samczej presji. Jestem ciekawa, jak długo będzie trwać ten stan? Staram się być ostrożna. W przeszłości ktoś już podawał mi dłoń, tylko po to, żeby mieć mnie w garści! A może najpierw chce zbudować między nami silniejszą więź, uczucie głębszej przyjaźni. No chyba… nie jest gejem? Zresztą, raczej… wcale by mi to nie przeszkadzało. Oni przeważnie mają w sobie dużo wrażliwości, łagodniejszego usposobienia, w wielu sprawach zbliżony sposób patrzenia na świat do kobiet… no może tylko nieprzewidywalna zmienność nastrojów u większości z nich jest dosyć mocno wkurzająca. Jak patrzę wstecz, to tak sobie myślę, że do tej pory dosyć często trafiałam na mężczyzn niecierpliwych erotycznie, z rozbieganymi, wygłodniałymi dłońmi. Oczywiście miałam na takich swoje sprawdzone metody i zwykle szybko przygaszałam w nich nagłą, palącą, potrzebę bliskości. Jedynie dwa razy w życiu zdarzyło mi się, że… odmawiałam siebie facetowi „góra” - trzy sekundy. Taka chwila zapomnienia jednak zdecydowanie bardziej atrakcyjnie wygląda na romantycznym filmie, niż faktycznie jest w rzeczywistości. Niestety w takim szalonym, zupełnie niekontrolowanym locie łatwo upalić sobie skrzydła! Bycie dla kogoś krótkotrwałą rozrywką, to zdecydowanie za mało! Przychodzi moment, gdy pragnie się czegoś więcej… prawdziwej przyjaźni, prawdziwej miłości z bezinteresowną uwagą i z dużym wsparciem. Tylko jak mądrze odróżniać prawdę od fałszu? Bywa, że musi upłynąć mnóstwo czasu, by przekonać się, co ile jest warte.


Godz. 14.20
Jestem ciekawa, cóż ach cóż wymyślił na dzisiejsze popołudnie Tomek? Czekam, czekam, czekam, z niecierpliwością i rozpłaszczoną twarzą w oknie!
Nieustannie łapię się na tym, że uciekam w wyimaginowane życie, tworzone przez moją wybujałą wyobraźnię. Teraźniejszość wydaje się być nudna, szara, niezasługująca na uwagę. Z drugiej strony, zdaję sobie sprawę, że choćby nie wiem jak wymyślane wciąż na nowo scenariusze były barwne, pociągające, to jednak nie mogą stać się ważniejsze od życia rzeczywistego, prawdziwego.


Londyn – piątek, 10 stycznia 2014 r. godz. 8.40

Przed chwilą właśnie Tomek pojechał do pracy, a ja postaram się krótko opisać sen, jaki miałam tej nocy. Emocje z nim związane wciąż jeszcze są we mnie. Pewnie na jego nastrój i treść istotny wpływ wywarło wczorajsze popołudnie i wieczór, bogate w liczne atrakcje. Najpierw byliśmy w dwóch muzeach, później w uroczej włoskiej restauracji, a na koniec w wesołym miasteczku z ogromnym diabelskim młynem stojącym po środku. Muszę też o czymś przy tej okazji wspomnieć… sporo męskich oczu zatrzymywało się na mnie. Lubię to zwłaszcza, gdy spojrzenia nie są napastliwe, ostentacyjne, nachalnie lepkie, lecz mają w sobie wyważoną dyskrecję i ciekawość z nutą zachwytu. Tomek kilka razy skomentował owe spojrzenia, obracając wszystko w żart. Mimo jego świetnego humoru czułam, że w pewnym stopniu jest o mnie zazdrosny. A oto zapowiedziany wcześniej sen: Byłam w nim w Karpaczu. W ułamku sekundy potrafiłam przenosić się w różne moje ulubione miejsca. Siłą woli mogłam wpływać na ciało i unosić się w powietrzu. Obserwujący to zjawisko ludzie bardzo dziwili się uważnie śledząc każdy mój ruch, co ciekawego zrobię jeszcze. Uczucie niesamowicie ekscytujące! Dawno nie przeżywałam w czasie snu aż takich emocji. Widziałam wyraźnie z detalami, z wysokości kilkudziesięciu metrów, dachy domów, ulice z przejeżdżającymi samochodami, drzewa, krzewy, rzekę, most. Wszystko było takie realistyczne, miało właściwą perspektywę optyczną. Towarzyszyły temu dźwięki roztaczające się wokół i zapachy. Odczuwałam lekkie podmuchy powietrza, jego temperaturę, rejestrowałam moje na to wewnętrzne reakcje. Pisząc teraz o śnie, właśnie w tej chwili, przypomniało mi się kilka rysunków ze starej gazety. Na pierwszym z nich stojący mężczyzna wpatruje się w maleńkiego ptaka fruwającego po niebie i trzyma w złączonych dłoniach okruchy chleba. Na drugim widać, że ptak leci w kierunku ziemi do mężczyzny. Trzeci rysunek nie jest już taki optymistyczny… Przedstawia olbrzymiego ptaka, który odlatuje z trzymanym w szponach człowiekiem.


Londyn – sobota, 11 stycznia 2014 r. godz. 21.30

Od rana siedzę sama w domu i z każdą godziną bardziej zamieniam się w pustelnika. Brakuje mi tylko jeszcze worka pokutnego. Nie wydarzyło się zupełnie nic! Nuda, marazm, apatia. Czekam na powrót Tomka. Może rozwieje te gęste ołowiane chmury z nad mojej głowy. Może opowie mi o jakimś zabawnym zdarzeniu z pracy, a ja z twarzą nieskażoną procesem myślenia nagle wpadnę w histeryczny śmiech.


Londyn – niedziela, 12 stycznia 2014 r. godz. 14.10

Przez cały tydzień wiele razy dzwoniłam pod różne adresy z ogłoszeń z zapytaniem o pracę. Rezultat beznadziejny! Okazywało się, że oferta już jest nieaktualna albo z miejsca pytali, czy mam pobyt stały.
Wczoraj, tak jak przypuszczałam, Tomek próbował poprawić mi humor. Obiecał, że postara się załatwić dzień wolny i pojeździmy po mieście popytać o pracę. Mam nie załamywać rąk, bo jak to określił: „Pełnia życia zdarza się tylko ludziom odważnym, wytrwałym, przeważnie idącym pod prąd. Tym, co mają gorące serce, otwarty umysł i nie boją się przeciwstawiać masowej głupocie, ślepemu odwzorowywaniu, co należy, a co nie.” Ładna myśl tylko, jakie ja mam tutaj możliwości działania, co ja tak naprawdę mogę? Znalazłam się w obcym kraju, wśród milionów obcych mi ludzi, do tego mój angielski ledwie poprawny nie wspominając o złym akcencie.


Londyn – poniedziałek, 13 stycznia 2014 r. godz. 13.20

Może rzeczywiście jest tak, jak powiedział dzisiaj przy śniadaniu Tomek. Stwierdził, że każdy z nas jest na tyle nieszczęśliwy na ile się za takiego uważa. Rozwinął temat szlachetnych i hańbiących ludzkich postaw. Zrobił też krótki wywód, co dzieje się, gdy nie odreagowujemy stresu, nawarstwiających się złych emocji, skrywanych gdzieś głęboko w środku. Podkreślił, że tłumiąc niezadowolenie, ból, zamykamy się na radość i odbiór przyjemności. Próbował zaakcentować jak ważne są wewnętrzne wibracje, które albo przyciągają innych albo działają odstręczająco. Niby wszystko takie oczywiste… jednak, co innego wiedzieć, a zupełnie co innego, stosować się do tej wiedzy praktycznie. No właśnie! Mamy oczy, ale też i powieki. Wychodząc z domu rzucił przyjacielsko: „Uśmiechnij się! Od razu wyglądasz piękniej. Zobaczysz, wszystko się dobrze ułoży, tylko potrzebujesz więcej optymistycznego nastawienia. Jeśli będzie ci się chciało poczytać robocze wersje moich prac, to znajdziesz je na półce z innymi książkami.”


Londyn – wtorek, 14 stycznia 2011 r. godz. 18.15

Dzisiaj nie mam głowy do pisania. Było dużo wrażeń jak na jeden dzień. Niestety nie są to zbyt optymistyczne wrażenia. Może jutro spojrzę na wszystko inaczej.


Londyn – środa, 15 stycznia 2014 r. godz. 10.20

Zacznę od wczorajszego dnia. Najpierw byliśmy w „pubie Tomka”, bo musiał dowieźć szefowi jakieś rachunki z hurtowni. Przy okazji poznałam tego gościa. Dosyć miły pan z przerzedzoną czupryną, około pięćdziesiątki. Później przejeździliśmy z Tomkiem po mieście ponad 150 kilometrów sprawdzając różne miejsca z ofertami o zatrudnieniu. Po czterech godzinach byłam nawet gotowa podjąć pracę na taśmie produkcyjnej w pewnej fabryce mebli. Tomek definitywnie mi odradzał, a pan odpowiedzialny tam za sprawy kadrowe, po chwili stwierdził niepewnie i w mało entuzjastycznym tonie, że to zajęcie raczej nie jest odpowiednie dla takiej delikatnej kobiety jak ja. Było też kilka drobniejszych propozycji. Sprzątanie raz na tydzień przez trzy godziny dwustu metrowego mieszkania, wyprowadzanie na spacer dwa razy dziennie po godzinie czterech psów /każdy innej rasy i wielkości/ pewnego bogatego, bezdzietnego małżeństwa, itp., itd. Tomek uważa, że jeszcze powinnam uzbroić się w cierpliwość i spokojnie poczekać na lepsze zajęcie. Gdy już wracaliśmy do domu i całkowicie przygaszona siedziałam w milczeniu, rzucił nagle: „ To, co stać się musi ma wiele metod, by znaleźć sposób na realizację.” Odczekawszy chwilę opowiedział mi historię ze swojej pierwszej książki. Oto ona:
Pewien gospodarz miał wspaniałą, pełnej krwi klacz. Budziła zainteresowanie całej
okolicy. Któregoś razu klacz gdzieś uciekła i mimo kilkudniowych poszukiwań nie została
znaleziona. Wtedy przyszedł do niego sąsiad ze słowami:
- Źle się stało, taka piękna, dorodna klacz ci przepadła.
Na to usłyszał spokojną, pozbawioną większych emocji odpowiedź gospodarza:
- Źle, czy dobrze? Czas pokaże.
Po tygodniu klacz przyprowadziła cztery okazałe, rasowe ogiery i kolejny raz przyszedł
sąsiad ze słowami:
- A jednak dobrze się stało. Kto by pomyślał, że wróci i do tego jeszcze przyprowadzi
takie ogiery.
Gospodarz odparł:
- Dobrze, czy źle? Czas pokaże.
Dwudziestoletni syn gospodarza postanowił przejechać się na jednym z ogierów i spadł
niefortunnie, łamiąc obojczyk oraz rękę. Jak zwykle pojawił się sąsiad i skomentował nowe
zdarzenie:
- Źle się stało. Twój syn tak dotkliwie się połamał.
Gospodarz ponownie odpowiedział:
- Źle, czy dobrze? Czas pokaże.
Kilka dni po tym wypadku wybuchła wojna i wszystkich młodych i zdrowych mężczyzn
zabrano na front. Syn gospodarza został w domu.

COPYRIGHT © 2014 Marek S.  Marek S.     |     ALL RIGHTS RESERVED     |     Regulamin     |     Polityka Prywatności i Cookies     |     kontakt     |     Valid XHTML 1.1     Poprawny CSS!